Trawers Islandii wschód – zachód ukończony

Trawers Islandii

Zaledwie 6 dni temu stanąłem na przylądku Bjargtangar, kończąc trawers Islandii ze wschodu na zachód.

Napisać, że wędrówka była niezwykła i niezwykła jest sama Wyspa Żywiołów – to banał. A jednak było to miejsce, jakie trudno porównać z czymś, co wcześniej znałem. Wulkaniczne pustkowia, wędrówka podnóżami lodowców, zielone krajobrazy fiordów, eksplozja kolorów sąsiadująca z monotonną czernią pustkowia. I przestrzeń. Jeśli z czymś kojarzyć mi się będzie Islandia to właśnie z przestrzenią, której nie sposób ogarnąć, zwłaszcza z perspektywy pieszego. Gdy stoisz pośrodku czarnej pustyni zachłystujesz się jej potęgą i nie ogranicza cię nic, poza wyobraźnią. A jednak czujesz się w tym pustkowiu mały, czasem bezbronny.

„To jest Islandia. To ona tu decyduje. Poddaj się jej i ciesz się, gdy podaruje ci dobrą pogodę”

Spędziłem na Islandii ponad 5 tygodni, z czego dokładnie 28 dni w marszu. Starałem się trzymać zaplanowanej trasy, wiele razy modyfikowałem ją jednak na bieżąco. Być może najważniejszą rzeczą, jaką usłyszałem przed wyruszeniem w drogę było: „To jest Islandia. To ona tu decyduje. Poddaj się jej i ciesz się, gdy podaruje ci dobrą pogodę”. To podejście bardzo pomogło w drodze. Nie starałem się siłować z terenem i pogodą, nie zgrywałem bohatera, wybierałem bezpieczne przejścia, gdy zaplanowane wcześniej okazały się zamknięte np. z powodu wezbranych rzek. To sprawiło, że faktyczna marszruta wydłużyła się znacznie w stosunku do zaplanowanej. Końcowy rezultat to 935 kilometrów, liczba, której kompletnie się nie spodziewałem. Podyktowała ją jednak sama wyspa i panujące na drodze warunki.

Początek

Pierwsze dni marszu były najtrudniejszym doświadczeniem. Plan wyprawy zakładał trawers Islandii bez wsparcia, dlatego na wschodnim brzegu stanąłem z plecakiem ważącym 30 lub więcej kilogramów, niosąc jedzenie i paliwo na 3 tygodnie. Szybko – bardzo szybko – okazało się, że wędrówka z takim obciążeniem będzie niewykonalna. Już w połowie trzeciego dnia wysłałem spory depozyt jedzenia dalej na zachód, chcąc odebrać go po kilku dniach. Zdjęcie z pleców około 10 kilogramów bardzo pomogło, ale nie uratowało mnie przed kontuzją. Po kolejnych dwóch dniach marszu dopadła mnie dyskopatia, unieruchamiając mnie kompletnie. Był to moment, w którym pożegnałem się z przejściem Islandii. Zjechałem z gór do głównej drogi i do Rejkiawiku, by szukać pomocy.

Nie wiem czy to przypadek, czy prezent od losu, że w tej drodze wspierała mnie firma ubezpieczeniowa. O ironio, przez lata poważne kontuzje omijały mnie i trzeba było tej jednej wyprawy, bym niespodziewanie potrzebował pomocy medycznej. Koszt transportu do szpitala mógłbym jeszcze przełknąć, cena wizyty w placówce rozerwałaby jednak budżet wyprawy. Podróż, prosta konsultacja z lekarzem, zastrzyk i tabletka przeciwbólowa oraz przepisane leki kosztowały razem ponad 2 500 złotych. Sama wizyta i 20-minutowa rozmowa z lekarzem to na Islandii wydatek na poziomie 2 000 zł. Polisa jaką miałem uratowała więc całe przedsięwzięcie.

trawers islandii wschod zachod
Przylądek Gerpir

Paradoksalnie to nie tylko ciężar plecaka mnie zniszczył. Winę ponosi również fakt, że od powrotu z Pirenejów skupiłem się na pisaniu irańskiej książki, prowadząc siedzący tryb życia. Brak ćwiczeń i treningów, a w konsekwencji osłabienie „rusztowania” na którym wisi moje ciało zemściły się już na wstępie.

Interior

Już kilka dni później byłem gotów do dalszej drogi. Zrezygnowałem jednak z robienia jej bez wsparcia – wiedziałem już, że to fikcja i taka wędrówka nie byłaby żadną przyjemnością. Upierania się przy „czystym” przejściu Islandii bez pomocy z zewnątrz nie miało sensu i wyniszczyłoby mnie do reszty. Skorzystałem więc z możliwości wysłania do wnętrza kraju depozytu jedzenia i wróciłem na wschód kraju, tym razem niosąc zapas na jedynie 8 dni. Ból pleców powoli ustąpił i uwierzyłem z powrotem, że to może się udać.

Za doliną Jökulsá á Brú wszedłem na wyżyny centralnej Islandii. „Highlands” jak się je najczęściej nazywa, albo, jak często nazywają go Polacy, interior. To potężny, pusty obszar, leżący na północ od dwóch największych lodowców, Vatnajokull i Hofsjokull. Choć przecięty drogami, jest w zasadzie martwy. Wędrówka nim była szczególnym uczuciem przebywania w pustce i kompletnej izolacji od świata. Na drogach spotykałem regularnie samochody terenowe, te jednak mijały mnie szybko i zostawiały samego. Niemal nikt nie zapuszcza się tam pieszo i przez pierwsze 2 tygodnie nie spotkałem żadnego piechura. Podczas całego trawersu widziałem ich trzech, wszystkich robiących trasę północ-południe.

trawers islandii wschod zachod

trawers_islandii_wschod_zachod4

trawers_islandii_wschod_zachod5

trawers_islandii_wschod_zachod6

Jadąc na Islandię słyszałem opowieści o przejmującej samotności tych, którzy tam byli. Co do mnie czerpałem z niej dużo radości i czułem się znakomicie, odcięty od świata. Moje przejście budziło pewne obawy wśród strażników parku narodowego, kilka razy ich samochody zatrzymywały się i padały pytania „czy wszystko OK?”. Teren interioru, choć w zasadzie płaski, był wymagający. To nie w podejściach czy odległości tkwiła trudność. Decydowały o niej silne wiatry, chłód, przychodzące co jakiś czas deszcze, burza piaskowa w dolinie Kreppy, szukanie przepraw przez rzeki i nadkładanie drogi w stronę odległych mostów, błądzenie po polu lawy, brak wody przez 2 doby, ciężar plecaka – wszystko to składało się na trudny marsz, po którym padałem na twarz i zasypiałem, mimo białych nocy.

Z tym jałowym i martwym terenem kontrastowała biel lodowca oraz tęczowe kolory krateru Askja. Na jeden dzień chmury i wiatr zniknęły, a ja poświęciłem kilka godzin na wizytę w tym miejscu. Po 8 dniach marszu dotarłem do schroniska Nyidalur, gdzie czekał depozyt na dalszą drogę.

Trudności

Tu zaczynała się niewiadoma. Teren wokół lodowca Hofsjokull to pustka, przecięta kilkoma drogami oraz mnóstwem rzek, płynących na południe i północ. Wiele z nich to rwące, zimne i głębokie pułapki, których nie sposób przejść pieszo. Brody spotyka się rzadko i jeszcze w stolicy ostrzegano mnie przez ich przekraczaniem. Zwłaszcza ryzykowna miała być ostatnia z nich, Blanda, w której dolinie spotyka się też ruchome piaski.

Na miejscu skonsultowałem moją trasę ze strażnikami parku narodowego. To najlepsze co można zrobić na Islandii, jeśli chce się przeżyć: lokalny ranger zna świetnie swój teren i jego sugestii warto słuchać. Mogą uratować życie. Tym razem okazał się, że rzeka, której się obawiałem, może być  istotnie niebezpieczna, jednak w tym sezonie główną przeszkoda w drodze na zachód stała się inna, Vestari-Jokulsa. Przez jej nurt nie przeprawiłby się nawet duży samochód terenowy. Wejście do niej oznaczało samobójstwo, na przejście przez lodowiec nie byłem przygotowany, pozostawało się nadłożyć kilkadziesiąt kilometrów i dwa dni, by przejść obie rzeki najbliższymi przeprawami.

trawers islandii wschod zachod

trawers islandii wschod zachod

Okolice Hofsjokull przyniosły też zła pogodę, 3 dni deszczów i mgły. Poza nimi tegoroczne lato na Islandii było jednak wyjątkowo ładne. W ciągu 28 dni deszcz padał zaledwie przez 5 lub 6, co Islandczycy komentowali jako najpiękniejszy sezon od dwóch dekad.

Kolejne 3 dni zajęło mi przejście ścieżek u stóp Langjokull i dotarcie do Stadarskali, u wrót Fiordów Zachodnich.

Fiordy Zachodnie

Tu drogę zaczęły dyktować nie rzeki, ale pasma stromych gór i głębokie doliny. Kilka razy musiałem posiłkować się asfaltem, który okazywał się jedyną sensowną przeprawą przez półwysep. Przez 3 doby pokonałem pionowy fragment Fiordów, skąd czekał mnie ostatni, kilkudniowy odcinek na zachód.

trawers_islandii_wschod_zachod9

trawers islandii wschod zachod

Na północy znacznie częściej wchodziłem w góry, szukając ścieżek omijających asfalt, czasem schodząc na bezdroża, które na Islandii bywają bezlitosne. Marsz przez nie to ciągłe lawirowanie między brzegami niewielkich jezior, szukanie oparcia wśród kęp traw i wpadanie w puste przestrzenie między nimi, znajdowanie drogi wśród pól kamieni i skał, dezorientacja spowodowana starymi mapami. Czułem już zbliżający się koniec, zacząłem przyśpieszać, ale nie odebrało mi to frajdy z wędrówki i nie oznaczało końca wyzwania. Przypomniał mi o tym przedostatni dzień, gdy bardzo głupio zgubiłem drogę na klifach i nocowałem wciśnięty między skały przy nadbrzeżnym urwisku. Ostatni dzień to monumentalne klify Latrabjarg, które przeszedłem przy niezmiennie dobrej pogodzie. Po tym wszystkim dotarcie do ostatniego przylądka był już formalnością. 28-go dnia stanąłem na styku Atlantyku i Oceanu Arktycznego, kończąc trawers Islandii ze wschodu na zachód.

trawers islandii wschod zachod
Przylądek Bjargtangar

Zakończenie

28 dni. 935 kilometrów, pokonanych wyłącznie pieszo. Co przyniosła ta droga? Nowe doświadczenia, możliwość poznania nowego kawałka Ziemi, do którego zdecydowanie chcę wrócić, pomysły na kolejne przygody. Wypadek z bagażem był nauczką, by ostrożniej szacować swoje siły. Islandia była świetną okazją, by doświadczyć jak wędruje się na duże odległości bez wsparcia z zewnątrz, w odkrytym, często nieprzyjaznym terenie. Wiele miejsc, jakie mijałem, oczarowały mnie bez reszty. Na tyle, że już teraz myślę o trawersie północ – południe.

mapa trawers islandii wschod zachod

O Islandii na blogu znajdziesz wkrótce jeszcze kilka artykułów, w tym szczegółowy poradnik dotyczący tego, jak zrobić taka trasę samemu, co wziąć, jak zaplanować depozyty itp. A już za kilka dni zaczynam ostatnią tegoroczną przygodę długodystansową, tym razem w Polsce. Po jej zakończeniu wracam, by dokończyć opowieść o islandzkiej przygodzie.

Na zakończenie dziękuję tym, za sprawą których trawers Islandii był możliwy:

  • Towarzystwu Ubezpieczeń Gothaer za wsparcie strategiczne wyprawy i ubezpieczenie „W Podróży”, które uratowało całe przedsięwzięcie,
  • zespołowi sklepu 8a.pl za wsparcie sprzętowe; moje ubrania, kuchenka, docieplenie śpiwora i kilka innych drobiazgów wytrzymały wszystko,
  • Cumulusowi za ultralekki śpiwór X-Lite 200. Islandzkie lato zweryfikowało go pozytywnie,
  • Dexshell Polska za wodoodporną ochronę stóp,
  • Magdzie Mokrzan za dach nad głową w Rejkiawiku,
  • Marcie z Iceland News Polska za pomoc na starcie,
  • Berenice i Piotrowi z IceStory za gościnę,
  • Rafałowi Bauerowi (I o to chodzi) i Kasi Nizinkiewicz z Kwarka za wskazówki,
  • Katrin z Modrudalur i Sabine ze schroniska Nyidalur za dużą pomoc i masę wskazówek. Takk fyrir!

 

Partnerem strategicznym trawersu Islandii było Gothaer Towarzystwo Ubezpieczeniowe, zapewniające ubezpieczenie tej wyprawy.

gothaer_logoWsparcia sprzętowego udzieliły sklep górski 8a.pl oraz Cumulus.

8a_logo cumulus_logo

Zobacz również

11 odpowiedzi

  1. Łukasz wspaniale że się udało, GRATULACJE ! Taka pogoda na tej wyspie, chyba masz specjalne fory u Najwyższego. To samo dotyczy problemu z kręgosłupem, nie wszyscy wychodzą z tego tak szybko jak Tobie się udało i z powrotem wracają na szlak z kilkunastoma Kg. na plecach. No nieźle. Odetchnąłem z ulgą jak zobaczyłem na mapce że dalej maszerujesz. Jeszcze raz gratuluję i oczywiście czekam na następne artykuły a przede wszystkim na szerszy i bardziej osobisty opis trawersu Islandii. Hej.

    1. Co do pogody faktycznie miałem wielkie szczęście: poprzednie lato było najgorszym od, podobno, 35 lat. Tymczasem obecne – najlepsze od ponad dekady i sami Islandczycy o tym mówili.
      A co do zdrowia, zobaczę za kilka dni w polskich górach czy organizm zregenerował się rzeczywiście.

  2. Niesamowite wyzwanie które znowu udało Ci się pokonać. Co za piękne widoki, przestrzeń i kolory! Podziwiam i wciąż się Tobą inspiruję (wkrótce uderzam Twoimi śladami na Vyhorlat).

  3. Gratulacje, fascynująca wyprawa.
    Wiem że pogoda była udana jak na islandzkie lato, ale chciałem zapytać z jakimi temperaturami lub siła wiatru trzeba się było liczyć?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *