Nóż – podstawowe narzędzie w terenie. Jaki wybrać, gdy wyruszasz na szlak? Jaki sprawdzi się najlepiej? Co do mnie mam dwa różne podejścia do kwestii noży i zależy ono od przygody jaką akurat przygotowuję. Najczęściej jest to maksymalna prostota.
Szykując się w 2004 roku do przejścia Łuku Karpat zabrałem ze sobą nóż myśliwski (?) Muela 85-181. Świetnie leży w dłoni i dobrze służy na wyjazdach, gdzie często przebywam w lesie i gotuję na ogniu, jako narzędzie do rozłupywania drewna, strugania patyków itp. Traktuję go jako zamiennik toporka i dobrze spełnia tę rolę. Używam go jednak tylko podczas takich właśnie, krótkich wypadów, kiedy z premedytacją decyduję się przeżyć prostymi środkami. Nie biorę wówczas namiotu czy maszynki gazowej, potrzebne mi jest więc narzędzie bardziej wytrzymałe i masywne, do budowy schronienia lub przygotowania ogniska. Waży 370 gramów i choć zabieram go na krótsze wyjazdy o charakterze survivalowym, szaleństwem byłoby brać go znowu na długą wędrówkę. Jest nie tylko za ciężki, ale i zbędny. Podczas tamtego przejścia Karpat jego rozmiary i mocna konstrukcja zupełnie się nie przydały.
Jakie noże „w teren” preferuję obecnie?
Wygodne i nieduże. Ostrze 10 cm jest wystarczające do drobnych prac kuchennych i obozowych, jako uniwersalne narzędzie podczas każdego wyjazdu i wędrówki. Do zastosowań survivalowych i prac z drewnem potrzebuję już około 15-16 cm.
Rękojeść powinna pewnie spoczywać w dłoni, co w moim przypadku oznacza, że nie może być zbyt cienka. Taka o owalnym przekroju jest chyba idealna, może mieć wyprofilowane wgłębienia na place, ale nie musi. Minimalistyczne rękojeści, cienkie i wąskie, sprawdzają się słabiej.
Jaka stal?
Noże ze stali nierdzewnej są tanie i nie pokrywają się rdzą. Stal nierdzewna jest bardziej miękka, a więc pod wpływem uderzenia czubek takiego noża raczej się wygnie niż ukruszy. To jego zalety. Z drugiej strony noże z takiej stali trzeba często ostrzyć, co w terenie bywa kłopotliwe – trudno znaleźć odpowiednio gładki kamień. Ale jeśli nie wymagasz od noża wysokiej ostrości szybko znajdziesz coś, co posłuży za prowizoryczną ostrzałkę.
Stal węglowa jest twarda i nie wymaga ostrzenia tak często, dłużej też utrzymuje ostrość. Szybko pokrywa się jednak ciemnym nalotem, a potem rdzewieje. Wymaga więc dbałości i właściwego przechowywania.
Choć przez niektórych mniej cenione, noże ze stali nierdzewnej są zdecydowanie wygodniejsze do większości turystycznych zastosowań, także moich własnych.
Mój nóż w góry
W ostatnich lata skupiam się na przejściach długodystansowych, gdzie „długodystansowe” oznacza dla mnie mające co najmniej 500 km. Podczas takiej wędrówki staram się minimalizować wagę i objętość ekwipunku. Na takiej trasie rozmiar noża nie ma znaczenia. Nie używam go do pracy z drewnem, gotuję bowiem na gazie. Ogniska na tak długich przejściach są u mnie wyjątkiem od reguły. Nawet, gdy gotuję na kuchence survivalowej na patyki, do ich zebrania i połamania potrzebuje jedynie siły własnych palców. Nie buduję też schronień typu szałasy, gdyż wolę pewność, jaką daje mi niesiona w plecaku płachta biwakowa bądź tarp (350 g).
Dużo częściej potrzebuję noża do drobnych napraw sprzętu, cięcia linek, przekłuwania otworów w materiale, wkręcania śrubek itp, a przede wszystkim do przygotowania jedzenia. Nóż do tych celów musi być niewielki i posiadać minimum wytrzymałości, być łatwy w naostrzeniu i bezpieczny po włożeniu do plecaka. Nie musi natomiast być ostry jak brzytwa i nie musi bardzo długo trzymać tej ostrości.
Te warunki spełnia banalny patent: nóż z osłoną „no-name”, jaki kupiłem kiedyś w osiedlowym sklepie AGD. Koszt – 8 zł. Lekki, z plastikową rączką i bardzo praktyczną osłoną, waży 39 g. Przeszedł ze mną Łuk Karpat, Iran, zimową Słowację i Pireneje – przez cały ten czas nie potrzebowałem niczego lepszego. Plastikowa osłona siedzi pewnie na ostrzu i nie ma szans na samodzielne zsunięcie, po spakowaniu nóż jest więc stuprocentowo zabezpieczony. Ma zastosowania takie, jak wymienione powyżej: kuchenno-naprawcze. Zabieram go tam, gdzie potrzebuje jednego, lekkiego ostrza i gdzie waga jest moim absolutnym priorytetem: na wszystkie przejścia długodystansowe. Nóż ma szlif częściowy, co oznacza, że metalowa głownia jest płaska, a powierzchnie klina tnącego zbliżają się do siebie od ok. 1/3 długości. Tym różni się mój nóż od np. popularnych Opineli, posiadających szlif pełny i wąskie ostrze, stworzone do cięcia. Mój model wymaga minimalnie większego nacisku przy krojeniu lub cięciu. W zamian jest bardziej odporny na złamanie.
Alternatywą dla lekkiego noża jest scyzoryk. Używam obecnie niewielkiego, 8,5-centymetrowego narzędzia, które jest kopią modelu Victorinox Evolution 10. Podobne wymiary, niemal identyczny zestaw narzędzi, brak jakiegokolwiek logo producenta. Z pewnością nie jest to oryginał szwajcarskiego wytwórcy i trudno ręczyć za jego jakość, ale ponieważ znalazłem go na szlaku, nie jestem wybredny. Waży 65 g, a po złożeniu jest dwa razy krótszy od wspomnianego noża z osłoną. Zabieram go na krótsze wycieczki, „weekendówki”, gdy nie muszę liczyć każdego grama. Biorę go także na wyjazdy, podczas których regularnie przebywam w miastach. Otwieracz do butelek czy korkociąg okazują się wtedy wartościowymi akcesoriami.
Noże w góry – inne doświadczenia
Na wyjazdy górskie kilkanaście lat temu regularnie zabierałem popularny wówczas – i dziś jakby mniej – nóż Opinel no. 10. Klasyczny model, z wąskim ostrzem ze stali węglowej (napis la Carbone na rękojeści) i drewnianą rękojeścią był dobry do cięcia, choć w mojej opinii średnio poręczny, ze względu na idealnie okrągły przekrój rekojeści. Ostrze Opinela blokowane jest stalowym pierścieniem, który przekręcony uniemożliwia jego zamknięcie. Taka konstrukcja miała jednak pewną wadę: drewniana rękojeść pęczniała pod wpływem wilgoci, a ostrze blokowało się i nie można było go otworzyć. Recepta na to było nieznaczne stuknięcie końcem rękojeści o coś twardego, co pozwala ostrzu wyskoczyć. Operowanie nim na mrozie było jednak niepraktyczne, a próby otwierania go zmarzniętymi palcami szybko zniechęcały. Dodatkowo cienka stal Opineli szybko pęka i mój nóż stracił czubek. Na koniec – bardzo szybko pokrywał się czarnym nalotem, a resztki jedzenia gromadziły się w zagłębieniu na ostrze i w okolicy osi obrotu. Czyszczenie było kłopotliwe. To ostatnie było dla mnie nauczką: jeśli nóż w góry, to raczej ze stałą głownią, nie składany. A jeśli składany, to z blokadą, by nie złożył się raptownie na moich placach, gdy wbijam go w coś pionowo (np. w puszkę fasolki).
Są turyści, którzy na wyjazdy w góry zabierają składane noże wspinaczkowe. Takich modeli jest kilka, a najpopularniejszym stał się nóż Spatha firmy Petzl, przystosowany do przypinania karabinkiem do uprzęży. Waży 43 g i kosztuje ok. 75 zł. Jest wykonany z niezłej stali, ma dobre i precyzyjne ostrze, i wygodną rękojeść. Dzięki małym wymiarom zmieści się wszędzie. Ma jednak podobne wady co Opinel – oś obrotu ostrza łatwo brudzi się, gdy używać go do prac kuchennych, a jej dokładne wyczyszczenie jest trudne. Za taką samą cenę można kupić niezły, wielofunkcyjny scyzoryk. Nóż wspinaczkowy jest więc dobry, ale poleciłbym go właśnie wspinaczom czy alpinistom. Ja aż takim fanatykiem sprzętu outdoorowego nie jestem. Najczęściej używam noża do przygotowywania posiłków i choćby z tego powodu nie przywiązuję wagi do dodatkowych funkcji.
Nożem podobnym do mojego, droższym, ale wygodniejszym, jest GSI Outdoors Pack Knife. Ostrze ze stali nierdzewnej i plastikowa osłona na ostrze – projekt jest podobny. Waga nieco wzrasta, w zamian za to dostajesz pewniejszy chwyt, dzięki gumowanej rękojeści.
Jeśli używasz noża częściej niż ja i wykonujesz nim bardziej różnorodne prace, z pogranicza sztuki przetrwania, godne uwagi są noże szwedzkiej firmy Mora. W ich ofercie znajdziesz kilkadziesiąt modeli, ale już najprostsze (i najtańsze) będą dobrymi narzędziami podczas wędrówki i na biwaku. Klasycznym przykładem jest Mora Companion. Ma proste narzędzie ze stali węglowej lub nierdzewnej, z wygodną i bezpieczną rękojeścią, chowany do sztywnej, plastikowej osłony, która przytwierdzisz do paska lub schowasz do plecaka. Koszt – mniej niż 40 złotych za sprzęt, który przetrwa lata. Nie używałem go, ale opinie wśród użytkowników zbiera kapitalne.
Na koniec: jestem fanem noży ultralekkich, o ażurowej konstrukcji, z pustą rękojeścią. Są pozbawione drewnianych okładek, na których zamyka się dłoń, nie są więc wygodne do długotrwałych prac i nie leżą w dłoni tak pewnie, jak opisani poprzednicy. Mimo to lubię je bardzo, za niską wagę i prostotę, wynikającą z budowy. Klasyczny przykład takiej zabawki, która zabawką nie jest, to np. Ka-Bar Zombie „Acheron” Skeleton Knife.
Jak dbać o nóż?
Nożofili i innych ortodoksów – a są tacy, o czym świadczą strony i fora poświęcone tylko tym narzędziom – muszę srogo zawieść. Nie będzie tu ani słowa o ostrzeniu i pielęgnacji noża, dobieraniu odpowiedniego kąta na ostrzałce lub różnicy między diamentem, a węglikiem krzemu. Takich poradników w sieci jest masa. Czytałem sporo z nich i do żadnego nie wróciłem. Powód? Kiedy biwakuję w górach i muszę na szybko wykonać jakąś pracę, nie mogę martwić się czy prowadzę ostrze noża po ostrzałce poprawnie, czy nie. Ten sprzęt ma być gotowy do użytku w ciągu następnych 15 sekund. Jeśli stępi się od brutalnego otwierania konserwy, powinienem móc szybko i łatwo przywrócić mu odpowiednią używalność. I tu ważne słowo: „odpowiednią”. Mój nóż nie ma być jak skalpel. Ma być wystarczająco ostry – tylko tyle. Aby to uzyskać, nie zabieram w teren drogiego ostrza wraz z kompletem ostrzałek. Mam lekki nóż z dość miękkiej stali nierdzewnej, któremu przywrócę użyteczność kilkoma ruchami na najbliższym otoczaku. Gdy stępi się ponownie, powtórzę zabieg i tak w kółko. Nóż to moje narzędzie, a narzędziem nie powinienem przejmować się bardziej niż pracą, jaką mam nim wykonać.
A zatem – ostrzenie tam gdzie mogę i jak mogę. Na tym, co znajdę po drodze. Kamień przy drodze lub ceramiczny talerz w schronisku – nie ma to dla mnie znaczenia. Mój górski nóż ma być nie tylko lekki, ale i bezobsługowy.
Nóż to ważny element górskiego wyposażenia. Bywa niezbędny, nawet do tak banalnych czynności jak otwarcie konserwy czy naprawa sznurówki. Podczas wyjazdów nastawionych na sztukę przetrwania bez namiotu czy kuchenki, zabieram model myśliwski do „grubych” prac. Podczas zwykłej wędrówki takie narzędzie jest jednak niepotrzebne. Priorytetem jest wtedy waga i niezawodność. Jeśli więc szukasz dobrego noża w góry, który spełnia te warunki, wybierz prosty model, kosztujący od 10 do 40 zł. Jest spora szansa, że zostanie z Tobą na lata.
21 odpowiedzi
Podróżujesz zwykle sam, pieszo przez bezdroża, więc Ciebie to mniej dotyczy. Z tą pierwszą Muelą przy pasku chyba maleją twoje szanse na autostop lub przypadkową gościnę. Do knajpy też głupio wejść.
Naturalne, zresztą niewygodne byłoby jej noszenie na pasie. Jeśli ją mam, trafia do plecaka i wyciągana jest tylko na biwaku.
Ja zawsze zabieram ze sobą scyzoryk Victorinox Outrider. Waży co prawda 132 g, ale nożyczki bywają przydatne, zdarzyło mi się używać też piłki. Do tego pęseta i przede wszystkim korkociąg.
A gdy bierzesz tylko nóż, to zabierasz też (przy dłuższych trasach) obcinacz do paznokci?
Tak, zdecydowanie. Na więcej niż 2 tygodnie jest niezbędny jeśli chce się uniknąć poranionych palców u stóp.
A dlaczego głupio wejść do knajpy z nożem na pasku? Jak ci zależy na dyskrecji i jednoczesnym szybkim dostępie do noża w razie potrzeby to wystarczy dobry folder na klipsie w kieszeni. „Ekstremiści” stylu „na lekko” podróżują bez noża, jedynie z …żyletką. Przykład:
https://lukaszsupergan.com/ksiazka-sztuka-minimalizmu-w-podrozy-clelland-recenzja/
bartek
No faktycznie, źle się wyraziłem. Nie głupio, tylko trochę nieroztropnie. Różni tacy, wspomożeni alkoholem, mogą to potraktować jako pretekst do zaczepki lub wyzwanie.
A to co innego. Rozsądny argument. Ja bym dodał do „twojej” knajpy jeszcze np. dresów (nawet trzeźwych) w autobusie/tramwaju, którym jedziesz na dworzec by ruszyć w podróż. I pewnie kilka innych sytuacji by się znalazło.
bartek
U mnie od dłuższego czasu juz gości malutki, podstawowy 36g Victorinox Waiter. Małe ostrze, otwieracz do puszek i kapsli i korkociąg. Nic wiecej nie potrzebuje.
http://www.jula.pl/catalog/narzedzia-i-maszyny/narzedzia-reczne/noze/noze-rzemieslnicze/noz-rzemieslniczy-122005/
Poniżej 10 zł, bardzo dobry bo nie szkoda go uzywć – gdy sie zniszczy tanio kupisz drugi. Drogie noże maja to do siebie, ze czasem ich nie używamy obawiając sie ich zniszczenia 😉
Potwierdzam. Mam dwa i z powodzeniem służą tak do chleba jak i do batonowania. Szkoda tylko, że pochwa nie jest mocowana do paska tak jak pochwy z mory. W konfrontacji, bodaj na knives.pl, z jakąś podstawowa morą i hultaforsem wypadł bardzo dobrze. A jak się zgubi to nie ma po czym płakać.
bartek
Ja kupiłem 5 szt. jeszcze po 4,99 🙂 Nie było szkoda, gdy podczas zwiedzania Rzymu musiałem go oddać na bramkach przed bazyliką św. Piotra. Pewnie teraz używa go papież z powodzeniem 😉
W Biedrze od dzisiaj zapodali noże „do obierania” w komplecie z pochwą. Nóż 8cm waży 40g, cena 5,99 zł i prezentuje się całkiem solidnie.
http://prntscr.com/bk6wqu
Jest też opcja 13 cm ostrze w tej samej cenie.
Prawda jest taka, że temat noży, to temat rzeka i ilu Polaków, tylu specjalistów i każdy wie najlepiej. 😉
Ja sam używam kilku. Jednak bezsprzecznie jeśli miałbym wybierać nóż na długi dystans, to byłaby to najtańsza MORA. To przyzwoite i stosunkowo lekkie noże, które nie zawiodą z byle pretekstu. Plastikowa osłona i zaczep do paska. Czego chcieć więcej?
Owszem, ten plastik może być minusem dla niektórych… ale jedno trzeba przyznać nożom MORA. Można na nich polegać. No i są co jakiś czas dostępne w JULI po śmiesznie niskich cenach (7 zł).
Ciężki nóż, który ma służyć do wszystkiego, to inny temat. To temat survival i tutaj tak naprawdę indywidualne upodobania robią swoje.
Ja takiego noża w góry bym nie zabrał… ale na noc / weekend do lasu owszem. Tutaj kierowałbym się dobrą stalą D2 i wytrzymałością…
Ostatnio trafiłem na POLSKĄ PRODUKCJĘ… VARMS http://www.varms.pl.
Dlaczego o nich wspominam? Bo te noże są naprawdę wytrzymałe i jeśli ktoś myśli o nożu do wszystkiego, to spokojnie może go kupić w przyzwoitej cenie.
Przyznam uczciwie, że jestem zaskoczony. O ile w pełni rozumiem ideę minimalizmu, to kombinowanie z kuchennym budżetowym nożykiem ważącym 39 gram na początku wydało mi się swego rodzaju żartem. Takie nożyki ostrość tracą szybko, a co więcej – z racji posiadania tylko takiego narzędzia często będzie ono nadużywane w sposób szkodzący ostrzu. Coś się zatnie, coś trzeba podważyć, śrubkę w okularach dokręcić itd.
Victorinox Compact waży tylko 25g więcej, a w środku dostajemy: nożyczki (paznokcie, docięcie opatrunku, bezpieczne ucięcie prującej się nitki itd.), pęsetę (wyciąganie drzazg, żądła etc.), pilniczek, normalny otwieracz do puszek (nie trzeba katować ostrza) ze śrubokrętem/podważaczem, mikrośrubokręt oraz długopis. Z kolei w kwestii ostrzenia – niespełna 20g ważą ostrzałki typu micro-v, zaś ceramiczna victorinoxa, to bodajże 12-13g – w razie czego można ją przełamać na pół. Oczywiście przy krótszych wypadach nie ma potrzeby podostrzania.
Od lat śmigam wszędzie z podobnym modelem – spokojnie wystarcza na kilka dni kempingowych prac kuchennych, a gdy przychodzi przygotować ognisko – też się nada. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, gdzie brak noża typu fixed uniemożliwiłby mi wykonania zakładanego zadania. Z kolei w drugą stronę, w czasach gdy nosiłem jedynie nóż ze stałym ostrzem, owszem – zdarzało się. Ogarnięcie takim nożem wbijającego się w paluch paznokcia naprawdę stanowi wyczyn…
Rzeczywiście, wielofunkcyjny scyzoryk nie waży dużo więcej, a oferuje sporo możliwości. Dlatego zdarza mi się zabierać na niektóre wyprawy także i jego. Używam wówczas kilku narzędzi, głównie śrubokręta do naprawy sprzętu (np. raków) oraz korkociągu do… wiadomo czego. A jednak na kilku długich przejściach, liczących w sumie wiele miesięcy, opisywany prosty nóż był moim jedynym narzędziem. Naprawiałem nim sprzęt, kroiłem jedzenie, otwierałem puszki, dokręcałem śrubki. To fakt, nie jest do tego stworzony i np. otwieranie konserwy tępi go szybko. Ale równie szybko mogę go naostrzyć. Nie ostrzałką, ale pierwszym lepszym, płaskim kamieniem.
Miłośnik noży na pewno uznałby moje operacje za niszczące ostrze. Ten sam egzemplarz służy mi jednak 3 lata, więc w moim przypadku najwyraźniej się sprawdza.
Nóż ze stałym ostrzem ma za to cechę, którą lubię: nie mam problemu z czyszczeniem go z resztek jedzenia. W nożach składanych prędzej czy później wchodzi ono w mechanizm składanego ostrza. A to właśnie do celów kuchennych używam go najczęściej. Na ogniskach gotuję rzadko i do ich przygotowania nie używam noża. A do celów kosmetycznych mam osobne narzędzie w kosmetyczce, bo też znam ból wbitych paznokci, o którym piszesz.
Mistrz zrobił dla mnie nóż. Ostrze jest długie, szerokość rączki i szczegółowo określony materiał. Nóż okazał się bardzo dobry, używam go przez 5 lat.
Уважаемый автор, некоторые статьи, размещенные на вашем сайте, являются переводами, скопированными из моего блога. Вы также разместили фотографии моего авторства (http://www.myfineturizm.com.ua/ves-pohodnogo-rjukzaka/). Даже ваше описание «Обо мне» удивительно похоже на мое. Это является кражей авторских прав. Пожалуйста, удалите их или измените их так, чтобы они были вашими собственными созданиями.
A moim ostatnim odkryciem jest Marlin. 37g, dobra stal i bardzo poręczny. https://www.survivaltech.pl/blog/id18891,marlin-od-real-steel-37-gram-szczescia
Dostępny na http://www.proedge.pl
Jako człowiek który lubi noże i posiada kilka, momentami źle się czytało ten tekst 🙂 moim zdaniem najlepszym dla Ciebie wyborem byłby jakiś vicek. Ostrze, otwieracz do konserw korkociąg i może piła do drewna? Powodzenia na wyprawach! 🙂
Z moich doświadczeń to potrzebny jest nóż nie łom. 90% prac jakie zdarzy nam się wykonać nożem załatwi malutki nożyk z głownią 5-6 cm. więcej nie trzeba. Tyle ma np. popularny mały Victorinox. Ale moim zdaniem warto mieć nóż o takim ostrzu, stałym, mocnym z pełnowymiarową rękojeścią. Na rynku takich noży jest bardzo mało. Ale warto cierpliwie poszukać.
Trochę łatwiej nabyć nóż typu neck z wygodną rękojeścią. Zaleta to to iż to mały nóż. Nie obciąża nas. Jest łatwy do ukrycia pod ubraniem, nawet koszulką, jest poręczny. Jeśli zawiesimy go na odzieży, nawet zimą wtedy mamy bardzo łatwo dostępny nóż, o ile ma wygodną rękojeść do objęcia w rękawiczkach.
Chyba najbardziej popularny jest Eldris Mory. Sam używam w tym celu SOG Instinct Mini który uważam za jeden z najlepszych noży z jakimi miałem do czynienia kiedykolwiek.
Taki nożyk wielu prac oczywiście nie wykona bo jest za mały. I tak dochodzimy na naprawdę uniwersalnego noża.
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie do czego będzie służył. W moim przypadku nóż ten przede wszystkim ma umożliwiać przygotować posiłek. Inne zadania to sprawa drugorzędna. Te zadania decydują o jego wielkości i budowie. A wiec szlif płaski (Mory odpadają!) i długość głowni ok. 12-14 cm. Bez wszelkich utrudniających czyszczenie noża bajerów jak ząbki, niepotrzebne wcięcia, zbrocza, otwory. Materiał to oczywiście stal nierdzewna bo węglowa reaguje z kwasami w żywności. Żadnych powłok na głowni. Głownia musi być stosunkowo cienka max. 3mm grubości i dość szeroka by ułatwiać np. rozsmarowywanie serka, pasztetu, masła na chlebie. Otwieracz do puszek typu wojskowego waży kilka gram i kosztuje ok 2 zł. Otwieranie puszek nożem to dla mnie dowód braku przygotowania do wyprawy.
Od razu dodam, iż takie noże nie są łatwe do nabycia. Z niejasnych dla mnie powodów większość noży spełniających te warunki kosztuje ok. 100-200 euro. Fakt zrobione są z doskonałych stali które niekoniecznie są nam potrzebne. Z czegoś budżetowego polecałbym nóż Mora2000 – da się je jeszcze kupić choć nie są już produkowane. Nie są ideałem ale są bardzo tanie (poniżej 70zł). Następca Mora Kansbol paradoksalnie jest sporo droższy. Jest lepszy do survivalu ale nie do turystyki. Osobiście swojego ideału w tej klasie noży wciąż nie znalazłem. Mam wiele świetnych noży ale niestety są zrobione ze stali węglowych więc do przygotowywania jedzenia się nie nadają.
Kwesta używania noża do prac survivalowo-bushcraftowych.
Przygotowanie schronienia z tego co mamy pod ręką to czas i spory wydatek energetyczny. Dlatego warto mieć w wyposażeniu przedmioty które pozwolą szybko przygotować schronienie. W przysłowiowe 5 minut. Kawałki mocnej foli jak nie stać nas na ultra lekki tarp. Dla zamożeniejszych folia NRC w liczbie kilku sztuk, bivibag, ultralekki hamak, ultralekki namiot…. do wyboru.
Materiał na ognisko? Większe kawałki można przepalać, zamiast batonować je. Batonowanie fajnie wygląda ale to niepotrzebne narażanie noża na uszkodzenia, marnowanie czasu i naszej energii.
Dla mnie dobre przygotowanie to wiedza i umiejętności których nigdy nie zgubimy. Oraz sprzęt. Można mieć awaryjne rozpałki domowej roboty. 10 zapalniczek po 1 zł które będą lepszym i tańszym wyborem niż krzesiwo bo możemy się nimi np, podzielić z kimś (wdzięczność każdego palacza bezgraniczna) i ogień rozpalimy w 2 sekundy w każdych warunkach.
Dla mnie w terenie priorytetem jest woda nie nóż.
Wyznaję zasadę 3 ( mój własny pomysł, warty polecania i zapamiętania).
Przeżyjesz bez powietrza: 3 minuty.
Przeżyjesz w bardzo niskich temperaturach: 3 godziny jeśli nie zapewnisz sobie schronienia i/lub źródła ciepła.
Przeżyjesz bez wody: 3 godziny (wyjątkowe, skrajne sytuacje), 3 dni (typowo, potem masz kłopoty zdrowotne), 3 tygodnie (jak masz naprawdę sprzyjające warunki).
Przeżyjesz bez jedzenia: 3 tygodnie (minimum) a może nawet 3 miesiące.
I to wyznacza priorytety w terenie. Warto sobie odpowiedzieć do czego nóż jest bardziej potrzebny i co bardziej warto dźwigać by przeżyć.
Niestety woda sporo waży a korzystanie z tzw, źródeł jest dyskusyjne. Tak zatruliśmy planetę iż nawet w pozornie dziewiczym terenie może być skażona choćby przez opady. A zatrucia chemiczne pociągają za sobą często poważniejsze skutki niż zatrucie wodą skażoną bakteriami czy pasożytami. To temat praktycznie wszędzie pomijany.
Ludzie! Mało kto o tym wie ale za 5 złotych w sklepie *jula jest nóż szwedzki wygląd mora i z osłoną. Powaga! Mozna zamowic tez przez internet