Jedną z największych wartości tej drogi jest dla mnie fakt, że skutecznie odcinam się od tego, co zostawiłem w domu. Że mogę zająć głowę tylko tym, czym chcę, a nie tym, czym muszę. Albo co przykuło uwagę wbrew mojej woli, jak niechciana telewizja, która gra w mieszkaniu znajomych i nie pozwala skupić się na rozmowie z gospodarzami.
Nie oznacza to odcięcia się od świata w ogóle, choć tak pewnie zrobiłby niejeden pielgrzym. Pod tym względem moja wędrówka może być nietypowa. Nie mam problemu z tym, aby raz na kilka dni wyciągnąć z plecaka mój mały komputer i spisać to, nad czym myślałem, wysłać maila, uporządkować zdjęcia. To małe urządzenie pozwala mi pozostać w kontakcie ze znajomymi, z czytelnikami bloga, z obserwującymi moją wędrówkę przez Facebook’a. Ktoś powie pewnie, że takie postępowanie nie ma nic wspólnego z prawdziwą pielgrzymką, która powinna stać się czasem skupienia, modlitwy i odizolowania. Cóż, to prawda, droga do Santiago, choć stała się czasem wglądu w siebie, nie jest jednak typową pielgrzymką. To także moment na spotkanie z ludźmi, kulturami, czas obserwacji i czas myślenia nad tym co dalej.
Sedno w tym, że mogę wybrać, co kompletnie odkładam na bok podczas tej wędrówki, a co nie. Na przykład, od wyruszenia z Warszawy, kompletnie nie zaglądam na duże portale internetowe. Z góry wiem, że znajdę na nich to samo polityczne i rozrywkowe bagno, co od lat. I wcale mi go nie brakuje, wręcz przeciwnie. Olewam je równo i cieszę się, że to nie z moich podatków pan premier będzie kupować sobie garnitury, a swojej żonie nowe buty. Chętnie jednak zajrzę na blogi kilkorga znajomych, aby dowiedzieć się, co u nich słychać i jakie mają ostatnio pomysły. Czy na kilka stron podróżniczych i górskich, by choć ogólnie wiedzieć, co w trawie piszczy. Robię to jednak z ciekawości, nigdy z przymusu.
Niedawno zdałem sobie jednak sprawę z tego, co ważne jest dla mnie, nie tylko w czasie pielgrzymki, ale każdej większej wyprawy w ogóle: mieć umysł wolny od zakłóceń. Gdy opuszczam dom, muszę pozbyć się z mojego życia jakichkolwiek rzeczy, które rozpraszałyby uwagę i zakłócały rytm marszu. Tylko wtedy pielgrzymka będzie pielgrzymką, a podróż, piesza, autostopowa czy inna, będzie sprawiała radość.
Zdarzyło Ci się pewnie wyjechać z domu na urlop, podczas którego, w drodze, doganiała Cię jednak jakaś niezałatwiona sprawa. Rachunek z administracji, nieopłacona faktura, pies zostawiony w hotelu dla zwierząt, zapomniany mail, który miał być wysłany przed wyjazdem. Drobiazg, który potrafi zatruć cały wyjazd. Dla mnie takim rozstrajającym szczegółem w drodze do Santiago stał się na przykład obiektyw, który czekał na mnie w drodze przez Wielkopolskę. Nie było to duże wyzwanie: umówić serwis fotograficzny tak, by wysłał sprzęt pod odpowiedni adres i uprzedzić znajomych, którzy zgodzili się odebrać go od kuriera. Przez dwa dni załatwianie tej sprawy zaprzątało jednak mój umysł na tyle mocno, że część radości z wędrowania gdzieś się wtedy ulatniała.
Planując wędrówkę hiszpańską Camino del Norte miałem pewne obawy. Jedna z bliskich mi osób zapytała czy mogłaby na tydzień dołączyć do mnie i przejść kawałek drogi, gdzieś wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Ucieszyłem się, bo byłaby to fajna okazja do spotkania po długim czasie, rozmów, opowieści. Z drugiej jednak strony zaczęły się obawy. Czy uda nam się zgrać nasze tempo i rytm dnia? Czy druga osoba będzie umiała znieść częste przystanki na robienie zdjęć lub filmowanie? Czy nie będzie potrzebowała odrobiny komfortu w schronisku i czy wystarczy jej śpiwór i sen gdzieś na dziko? Czy będziemy potrafili się dogadać? Gdy czeka Cię wędrówka z drugim człowiekiem, zadajesz sobie takie pytania.
Kilka dni temu dostałem jednak wiadomość, że nasza wspólna przygoda jest, mimo wszystko, nieaktualna. Względy logistyczne przeważyły, z przyjazdu do Hiszpanii nici, będę musiał iść przez ten kraj samodzielnie. I znowu: zmartwiło mnie trochę, że nie uda nam się zobaczyć, ale jednocześnie ulżyło, gdyż wiedziałem, że mam swobodę w wyborze kierunku i mogę iść tak, jak podpowiada mi droga. Mogę spędzić cały dzień na robieniu zdjęć (choć takie coś jeszcze się nie zdarzyło…), albo wrzucić pierwszą prędkość kosmiczną i zasuwać do kolejnej miejscowości. Szkoda mi czasu, którego nie uda się spędzić razem, mam jednak znowu wolną głowę. Mogę skupić się na drodze i tym, co na niej spotykam.
Umówione spotkanie było dla mnie momentem, którego oczekiwałem i którego obawiałem się zarazem. Gdy dowiedziałem się, że do spotkania nie dojdzie, wiedziałem, że będzie mi brakować czyjejś obecności, ale poczułem, że mój umysł uwalnia się od niespokojnych myśli w rodzaju „co będzie, gdy…”. Wiedziałem, że teraz jestem znów zależny tylko od siebie.
Możesz potraktować tę refleksję jako stwierdzenie, że tylko samotne wędrowanie jest prawdziwie wolne, tylko samotność zapewnia nam spokój umysłu. Tysiące przykładów pokazują, że jest inaczej. Na całym świecie ludzie wspólnie wyruszali i wyruszają w drogę, także w poszukiwaniu wiary i także ta wspólna droga staje się dla nich wędrówką w głąb siebie. Takim osobom można pozazdrościć, gdyż osiągnęli stan, w którym ich umysły działają jak jeden. Jednak nawet gdy idą razem i podobnie odczuwają drogę, na której są, potrzebny jest stan, w którym oboje będą wolni od czegoś, co rozpraszałoby ich myśli. Niezmienne pozostaje jednak to, że wyruszając w drogę, często wyruszamy także po naszą duchową przemianę. Aby ta przemiana mogła jednak zajść, nasze myśli nie mogą być skrępowane tym, co zostawiliśmy za sobą. Są chwile, gdy wędrując, czuję taką właśnie, nieskrępowaną wolność myśli, która daje spokój i przynosi inspiracje.
Wolna głowa. Odkryłem, nie ja pierwszy pewnie, że jeśli podróż nie ma być tylko gromadzeniem widokówek, ale wędrówką w sensie duchowym, trzeba mieć umysł wolny od zakłóceń. Aby czerpać z niej zadowolenie, nie możemy martwić się o to, co czeka nas po powrocie, co zostawiliśmy w domu, o umówione spotkania, nieodebrane telefony, maile. Powinniśmy mieć możliwość spontanicznego podejmowania decyzji. Dzisiaj, gdy takich „zabieraczy czasu”, absorbujących nasza uwagę, jest więcej niż potrzeba, chwile takie, jakich doświadczałem na drodze, do Santiago są bezcenne.
Przed wyruszeniem w podróż zakończ więc wszystkie swoje sprawy. A będąc w drodze skup się na tym, co tu i teraz.
8 odpowiedzi
Witaj Łukasz
Co do Twojego wpisu to generalnie zgadzam się z tym, choć jak masz rodzinę (w tym w szczególności dzieci) to myślenie nie jest już takie „pryncypialne”. Tak prawdę pisząc to trochę Ci zazdroszczę takich możliwości tj. oderwania się od wszystkiego, oraz kilkumiesięcznej drogi. Trochę mi też będzie brak tych wpisów z Camino bo zżyłem się już z Twoją stroną www. Czytając Twoje wpisy mam trochę przedłużenie mojego Camino, kiedy teraz siedzę w biurze. Czy minąłeś Tineo? Jak dla mnie najładniejsza miejscowość na C.Primitivo.
@ryb1
Bardzo niesprawiedliwa opinia, decyzja o poświęceniu życia innym celom niż rodzina wcale nie jest łatwiejsza niż wychowywanie dzieci. Strasznie mnie zabolał ten argument z Twojej strony, bo sam mam od niedawna boskiego chłopczyka. Proszę, zanim osądzisz, postaw się najpierw na miejscu osądzanego. Spojrz chociażby w lustereczko jakim jest wujek google i zobacz ile polskich rodzin podróżuje dookoła świata z dziecmi, w stylu podobnym do Łukasza 🙂 Mnóstwo, zapewniam Cię 🙂 Trzeba tylko podjąc wysiłek i ruszyć się, zamiast osadzać zza biurka. No i jeszcze zazdrość, przecież to grzech…
@straszna ta katastrofa kolejowa, życie jest takie kruche… Jedni się cieszą, drudzy płaczą..
Spring comes with flowers, autumn with the moon,
Summer with the breeze, winter with snow.
If your mind isn’t shrouded by unnecessary things,
This is the best season of your life.
— Wu-Men
„Idąc samemu można iść szybko, idąc z innymi można zajść daleko”. To nie komentarz/uwaga/ ocena a luźne skojarzenie, która przemknęło mi przez głowę, czytając ten wpis. 3maj się Łukasz, także po powrocie! 🙂
Przede wszystkim moje wielkie uznania za podjęcia drogi, za przemyślenia. Również ja uważam za bardzo ważne zostawianie pewnych spraw, aby wyruszać wgłąb … Szanując Twoją drogę w samotności ja chyba jednak wolę wędrowanie wspólnotowe. Pewnie, że wtedy bywają trudne chwile, że z drugim trzeba się jakoś zgrać, ale z drugiej strony to właśnie ten człowiek idący obok mnie, pokazuje co siedzi tak na prawdę we mnie, jakie emocja, jakie uczucia, czasem niechęci.Dla mnie wspólnota jest ważna do wzrastania przez wymiar wspólnego ranienia, przebaczania i wspierania … co nie zmienia faktu, że takie wędrowanie w pojedynkę jest też fantastyczną sprawą. Pozdrawiam Cię.
Piszesz Lukaszu ze polityke „olewasz” i cieszysz sie ze to nie z Twoich podatkow Premier kupil sobie nowy garnitur.
A ja place i to z moich podatkow utrzymuje sie sluzba zdrowia, kultura, oswiata, nauka, budowane sa drogi, wyplacane sa renty i emerytury. I bardzo dobrze ze Premier ma na nowy garnitur i nie chodzi jak lachmyta. Wszak reprezentuje Polske i mnie tez.
W sumie masz rację, też mnie to cieszy. Miałem na myśli informacje, które na co dzień przodują w naszych mediach.
Niestety media serwuja takie informacje jakich oczekuja czytelnicy. Politycy sa dokladnie tacy sami jak spoleczenstwo. Obrazajac sie na politykow obrazamy sie na samych siebie.
Serdecznie pozdrawiam i zycze wytrwalosci i powodzenia zima w Karpatach.