Ostatnią noc na Drodze Północnej spędziłem, wbrew pierwotnemu planowi, w Sebrayo. Właściwie chciałem iść dalej, do Villaviciosa, ale przechodząc przed bramą budynku, zobaczyłem siedzących tam pielgrzymów. Byli wśród nich tacy, z którymi spotykałem się na szlaku od ponad tygodnia i razem spędzałem wieczory w kolejnych albergues. Cztery butelki cydru, chłodzące się w kuchni, przeważyły szalę. Wystarczyło kilka dni, bym stał się fanem tego napoju, typowego dla Kantabrii i Asturii.
Za Villaviciosa szlak do Santiago rozdziela się. Dalej na zachód prowadzi Droga Północna, której słupki kierowały mną od granicy w Irun. Nieco bardziej na południe, w góry, prowadzi Camino Primitivo.
Villaviciosa – zejście z Drogi Północnej na Camino Primitivo
„Primitivo” – cóż to oznacza? Nawet Hiszpanie jakby o tym pomału zapominali. W anglojęzycznych przewodnikach nazywa się ją „Primitive Way” czyli „droga prymitywna”, tymczasem znaczenie tego słowa jest zupełnie inne. „Primitivo” to „pierwotna”, pierwsza. To droga, która ponad tysiąc lat temu wyruszył, krótko po odkryciu grobu św. Jakuba, król Asturii, Alfons II Cnotliwy. Stał się on pierwszym pielgrzymem idącym do Santiago, a jego droga pierwszym szlakiem pielgrzymkowym. Przez lata najbardziej popularnym, dopóki pierwszeństwa nie odebrała mu idąca bardziej na południe Droga Francuska.
Drogę Północną opuściłem w Villaviciosa i już półtora dnia później znalazłem się w Oviedo, gdzie Camino Primitivo ma swój tradycyjny początek. Tu na powrót zrobiło się pusto. Zniknęli gdzieś znajomi, których kilkoro mijałem regularnie wędrując wzdłuż wybrzeża. Idących do Santiago nagle zrobiło się znowu niewiele, niczym na początku wędrówki przez Hiszpanię. Tu znowu zaczęły się góry. Przewodnik, który znalazłem po drodze, z rozmachem opisuje dziesiątki pamiątek historycznych jakie czekają na wędrującego, niemal w każdej wsi czy miasteczku. Trochę dałem się nabrać. Rzymskie mosty są już ledwie widoczne spod gęstej roślinności, stare domy wyglądają mniej więcej tak samo jak współczesne, a średniowieczne kościoły są co do jednego zamknięte na klucz. Rzecz, której we Francji czy Niemczech nie było. Szkoda. Zostały jednak góry. I ludzie, których przybywało na drodze z każdym dniem.
Prawdziwa Droga Pierwotna zaczęła się dla mnie jednak dopiero w małym miasteczku Tineo, głęboko w górach Asturii. Dopiero tam krajobraz stal się prawdziwie górski, miejscami niemal dziki. Wędrowałem wśród mgły, wąskimi ścieżkami, zostawiając daleko za sobą zabudowania, drogi i głosy ludzi. W takich chwilach czułem się kompletnie osamotniony i zdany na siebie. Nawet gdy schodziłem do wsi i spotykałem tam ludzi, miałem wrażenie pustki i odłączenia od tego, co nazywamy życiem. Bywały chwile prawdziwej samotności, jakiej nie doświadczyłem od dawna i prawdziwego zmęczenia, gdy do przejścia było jeszcze kilkaset metrów przewyższenia. Ta droga pokazała mi też inną Hiszpanię, tę ubogą, zaniedbaną, nie tętniącą życiem wiecznie ruchliwych ulic i barów. Góry Asturii i Galicji robiły wrażenie zapomnianych, odłożonych na bok przez bieg historii. Dziesiątki opuszczonych, na wpół zawalonych domów, mówiły, że wielu ludzi ucieka z tego miejsca. Setki szyldów „na sprzedaż” – także. Pustka i biegnący tu jakby wolniej czas, są nieodłącznymi towarzyszami na tej drodze.
Kwintesencją Drogi stał się dzień, w którym pokonywaliśmy główny grzbiet Gór Kantabryjskich w okolicach wsi Borres. To najwyższy punkt Camino Primitivo.
Noc spędziłem w wypełnionym do ostatniego miejsca schronisku we wsi. Nikt nie wpisywał nas do książki meldunkowej, nie zbierał pieniędzy za nocleg, bo hospitalero po prostu tam nie ma. Budynek stał otwarty i pusty, z brudną podłoga, mikrofalą, pełniąca role kuchni i setkami much, które są plagą tego miejsca. Rano okazało się, że w miejscowym barze można napić się jedynie kawy i zjeść coś w rodzaju biszkopta, poza tym nie było nic. Na kilkugodzinną trasę przez góry wyszedłem więc niemal z pustym żołądkiem. Szlak prowadzący przez góry nazywany jest popularnie Camino de Hospitales i prowadzi między górami, połoninnym grzbietem, mijając kilka razy pozostałości szpitali, przyjmujących dawnych pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela. Jak potrafili żyć mieszkańcy tych miejsc, nie potrafię sobie wyobrazić, gdyż na wysokości 1000 metrów nie ma nawet kawałka drewna, którym można napalić w piecu by rozgrzać dom. Kiedyś jednak wędrowali tędy pątnicy, a mieszkający w maleńkich wsiach i samotnych domach opiekunowie, mieli podobno obowiązek trzy razy w ciągu nocy wyjść przed dom i głośno nawoływać zagubionych w górach. Teraz starymi ścieżkami przechadzają się półdzikie konie i od czasu do czasu tacy jak my, pielgrzymi. Kilka godzin wędrówki przez góry, z widokiem na chmury ścielące się poniżej, w dolinach, wystarczyły, by dodać mi pozytywnej energii na długi czas.
Na Drodze Pierwotnej pielgrzymów nie spotyka się często, im dalej na południe, tym jednak więcej osób mijało mnie na drodze. Gdy tylko wszedłem na teren Galicji, ostatniej hiszpańskiej prowincji na mojej drodze, obecność ludzi stała się nagle wyraźna. Z dobrymi i złymi tego skutkami. Im więcej pielgrzymów, tym łatwiej o pomocna dłoń i ciekawe spotkanie na szlaku, tym więcej też ludzi którzy w tą drogę wybrali się chyba przez przypadek.
W jednym ze schronisk napatoczyła się nam grupa kilku młodych Hiszpanów. Wyraźnie zjawili się na Camino, by zabawić się w swoim gronie. Gdy w małej sali schroniska większość osób już spała, wrócili dość hałaśliwie z knajpy. O północy, gdy kładłem się spać, ku mojemu zdziwieniu znalazłem w swoim łóżku jednego z nich. Gość, aby się położyć, musiał zdjąć z górnej pryczy moje rzeczy i odłożyć je na podłogę, nie było więc mowy o incydentalnym pomyleniu miejsc. Chrapał w najlepsze, leżąc w dodatku na moim prywatnym prześcieradle. Nie miałem litości, ostre światło w oczy i pytanie „co robisz na moim miejscu?” poderwało go skutecznie. Na szczęście obyło się bez konfliktu, a nazajutrz odsadziłem grupę o kilkanaście kilometrów. Od poznanego na szlaku Francuza wiem jednak, że podobnie negatywne wrażenie zrobili na swoich kolejnych sąsiadach.
Takie wypadki zdarzają się, na szczęście, rzadko. Przez większość czasu Droga Pierwotna to cisza i zmaganie się z własną słabością. Tak zapamiętam tę drogę, choć nietrudna technicznie, wycisnęła ze mnie mnóstwo sił i energii psychicznej. Może to bliskość celu do którego zmierzam, a może już zmęczenie ta drogą?
Pierwsze kroki w Galicji, na przełęczy Alto de Acebo
Do Lugo dotarłem 25 lipca, w dniu św. Jakuba. Na ulicach grała muzyka, ale tu i tam widać było czarne wstążki. Co oznaczały, dowiedziałem się dopiero nazajutrz.
Im dalej na południe, tym częściej droga schodzi z gór i prowadzi poboczem ruchliwego asfaltu. W okolicy Lugo, na 100 kilometrów przed końcem Drogi, maszerowałem twardą nawierzchnią całymi kilometrami. Może i jest to dobre dla kogoś, kto śpieszy się i już-już rad by zakończyć pielgrzymkę, ale nie sprzyja kontemplacji. Tym bardziej doceniałem miejsca, w których Camino poprowadzono przez pastwiska, lasy i małe przysiółki, które czas chyba już na zawsze zostawił w tyle.
Im bliżej głównej drogi do Santiago tym więcej ludzi, tym bardziej przestronne schroniska, tym więcej przydrożnych barów zapraszających na „menu de peregrino”. Kawałek za Lugo po raz pierwszy zobaczyłem drogowskaz, z dwucyfrową odległością do celu. A więc to jeszcze trochę, ostatnia prosta…
Drogo Pierwotna kończy się w Melide, 50 kilometrów przed Santiago, łącząc z Drogą Francuską. Dotarłem tam pewnego spokojnego popołudnia, spodziewając się zastać prawdziwe tłumy, setki osób walące najbardziej uczęszczanym szlakiem pielgrzymkowym świata. Tymczasem schronisko miejskie było zajęte przez ledwie kilkanaście osób, a na ulicach miasta minął mnie jeden mężczyzna idący pieszo. Nie tak wyobrażałem sobie tą drogę. Za to 12 kilometrów dalej, w Ribadiso i Arzúa, wszystkie albergues wypełnione były po brzegi. Kilkaset osób szykowało się do snu, przed ostatnim etapem na tej drodze.
Ostatnie metry…
Czas kończyć tę opowieść. Z żalem, ale i nadzieją myślę o chwili, w której stanę na placu przed katedrą Świętego Jakuba. To już tylko jeden dzień i ostatni wysiłek. Co czeka na końcu tej drogi? I czy rzeczywiście będzie to koniec?
18 odpowiedzi
Fajnie się śledziło Twoją wędrówkę na Camino. Ja myślę że to dopiero początek drogi a nie jej koniec. Trzymaj się i do zobaczenia.
dokladnie
Bardzo dziękuję za przepiękny opis życzę Tobie aby Camino de w twojej duszy trwało cały czas. maria
Dzięki za tą piękną opowieść o Camino de Santiago. Mam nadzieję że i ja wybiorę się na tą drogę. Chciałbym tak jak Ty, zacząć Camino od progu własnego domu. Ale póki co zbyt wiele spraw trzyma mnie tu na miejscu. Pewno przyjdzie czas na realizację tego marzenia za 10, może za 20 lat. Oby zdrowie wtedy dopisało.
Łukaszu myślę, że będzie jeszcze podsumowanie a może coś więcej. Życzę szczęśliwego powrotu. Buen camino!
Będzie, więcej niż jedno, ale już pewnie po powrocie z Karpat.
Łukaszu, spędziłam wspaniałe chwile czytając Twojego bloga, nie tylko o ostatniej wyprawie do Santiago, mam nadzieje ,że znajdziesz chwilkę by pisać także z podróży łukiem Karpat, powodzenia:)
Tylko nie pisz cyrylicą 😉
Dziękuję za wszystkie relacje. Ty szedłeś, ja w międzyczasie też, tyle że krócej, inną Drogą, w innej części Hiszpanii. Przy wszystkich różnicach, czytając Ciebie i mając własne odczucia i przemyślenia, dobrze jest wiedzieć, że doświadczenie Camino ma w sobie coś uniwersalnego. I – obawiam się – że ta Droga, tu czy tam, tak łatwo się nie kończy. Zresztą, sam wiesz.
Powodzenia w Karpatach!
jak to się stało, że nie nocowałeś w Bodenaya??
Właśnie spoglądam w paszport i widzę, że nocowałem w albergue w Salas, a następnej nocy – w Borres. Bodenaya chyba minąłem w połowie dnia.
to żałuj. Bodenaya to jedna z najlepszych albergue na trasie.
Buen camino!
Pięknie piszesz o swojej drodze. Jest coś w tym, że jedna droga pdobnie ludzi prowadzi.
A co do Bodenaya, to tych typów z Borres Alejandro by do siebie nie wpóścił a dowirdział byś się, że zakupy mozna zrobić kilka km przed albergue w Borrs :). Jezus (drugie z wielu imion Alejandro) budzi rano Ave Maria.
W dniach 22 września 4 października 2013 szłam Camino Primitivo bardzo podoba mi się ta droga nie jest tak zatłoczona, jak po dołączeniu się tej francuskiej, jest spokojnie jest czas na zgłębianiu siebie i innych rzeczy no i piękne widoki. Bardzo często i mile wspominam tamtą pielgrzymkę. A potem jeszcze przejście na Fisterrę. Było wspaniale!
Uwaga co do „Drogo Pierwotna kończy się w Melide, 50 kilometrów przed Santiago, łącząc z Drogą Francuską.”. W Melide kończy się Droga Francuska łącząc się z Drogą Pierwotną. Tu odwrotnie jak w przypadku rzek i normalnych dróg nie decyduje długość i większość drogi ale jej czas powstania. A jak sam napisałeś Camino Primitivo jest pierwszą drogą pielgrzymki do grobu św. Jakuba.
No tak, patrząc z perspektywy historycznej to rzeczywiście prawda.
Na dniach lecę do Madrytu, następnie autobusem do Oviedo i w drogę….. Szukam informacji o drodze, noclegach itd… Proszę o kontakt pod adresem mailowym i z góry bardzo dziękuje:) mertarobert@op.pl
Z przyjemnością czytania wróciłam do hiszpańskiej drogi. Szlaki do Santiago udało mi się przeżyć kilkakrotnie, ta Droga się nie kończy, zostaje w człowieku na dłuugi czas:)
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę…
Powodzenia Ci życzę w kolejnych wyprawach.