Na początek pozwolę sobie wygłosić pewną kontrowersyjną tezę. W polskim internecie mamy ponad 500 regularnie prowadzonych blogów podróżniczych. Dodajmy podróżników, którzy blogów nie piszą, a aktywni są w social mediach lub poprzez książki. Mamy więc w Polsce setki osób zajmujących się półprofesjonalnie lub profesjonalnie opisywaniem świata.
Uważam, że my, polscy podróżnicy, blogerzy i autorzy piszący o podróżach, od kilku lat poddawani jesteśmy pewnemu testowi. I regularnie ten test oblewamy.
Jaki to test? Zanim odpowiem, przytoczę 2 historie.
–
Jesienią 2015 roku przeżyłem jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Był to pobyt na granicy węgiersko-serbskiej, w kulminacyjnym momencie kryzysu migracyjnego. W spontanicznie stworzonym obozie przejściowym, siłami wolontariuszy staraliśmy się stworzyć warunki do życia tym, którzy tu dotarli. Wielu ludzi przychodziło do nas wyczerpanych, śpiworów i ciepłych ubrań, mając jedynie podręczny bagaż.
Po kilku dniach naszej pracy węgierski rząd zamknął granicę. Wiele osób utknęło po stronie serbskiej. Przedostaliśmy się tam i dotarliśmy do przejścia granicznego od drugiej strony. To, co zobaczyliśmy, było początkiem klęski humanitarnej. Kilka tysięcy osób koczowało na betonie, nie mając nic do osłony przed zimnem, bez wody i jedzenia. Władze Serbii nie reagowały. Władze Węgier uszczelniły granice zasiekami, a na jedynym przejściu ustawiły kordon policji. Tłum gęstniał i zdesperowani ludzie zaczęli domagać się otwarcia bramy. W pierwszej chwili potraktowano ich gazem, ale komuś udało się sforsować barierę. Kilkaset osób przeszło na drugą stronę. Niektórzy usiedli na betonie, inni klaskali, nie było w nich agresji. W tym momencie oddział policji uderzył. Tych, którzy przeszli bramę bito, atakowano gazem i polewano wodą z armatek. Kilkanaście osób zatrzymano i zabrano na węgierską stronę, celem późniejszej deportacji. Byli to głównie ci, którzy nie uciekali dość szybko: rodziny z dziećmi i osoby starsze. Obraz przemocy był przejmujący.
Kilka godzin później siedziałem z moimi węgierskimi znajomymi, którzy tłumaczyli mi wiadomości ze stacji radiowych. Media nadawały newsy „zatrzymanych terrorystach”, o atakach na policję. Pamiętając to, co widziałem tego dnia miałem wrażenie, że śnię: tak jakbyśmy, dziennikarze i ja, żyli w różnych rzeczywistościach. Żadne z mainstreamowych mediów nie zająknęło się o przemocy ze strony policji, którą widziałem.
–
3 lata temu odbyłem trudną i długą wędrówkę przez zachodni Iran. Dotarłem wówczas do miasta Sziraz, na południu kraju. Około 50 km na wschód od niego znajduje się drugie co do wielkości jezioro Iranu: Bachtegan. Gdy przy nim stanąłem, nie mogłem uwierzyć oczom. Jezioro zniknęło. Olbrzymia połać wody, ponad 7 razy większa niż całość Wielkich Jezior Mazurskich, przestała istnieć. Miejscowy hodowca wyjaśnił mi, że jest to efekt przegradzania rzek tamami oraz nadmiernego czerpania wód gruntowych przez rolników. Dodatkowym czynnikiem jest susza, trwająca w tym rejonie od 2009 roku. Wody jeziora wyschły, zniknęły też wody gruntowe, a na ich miejsce napływają ze wschodu słone, pustynne. Cała okolica jałowieje, a tysiące rolników przeniosły się do miast.
Pomiary wykonane w 1. dekadzie tego wieku wskazały, że dorzecze Tygrysu i Eufratu – Syria, Irak i zachodni Iran – traci wodę szybciej niż jakiekolwiek inne miejsce na świecie. Dorównują mu tylko niektóre obszary północnych Indii. W kilka lat, przez suszę i złe zarządzanie, zniknęło z regionu 145 km3 wody. To o 1/3 więcej, niż obecna objętość Morza Martwego. Dane historyczne mówią, że jest to prawdopodobnie największa susza w tym regionie od 900 lat. Wtedy, w Iranie, zobaczyłem to na własne oczy. I zrozumiałem, że zmiany klimatu na naszych oczach kształtują mapę świata.
Co mają wspólnego te dwa wydarzenia? W obu przypadkach na własne oczy zobaczyłem rzeczy ważne, ale nieznane szerokiemu gronu. W pierwszym przypadku było to odwrócenie relacji ofiara-napastnik podczas starć na granicy węgierskiej. W drugim byłem świadkiem klęski ekologicznej na wielką skalę, o której nikt poza Iranem nie mówi. W obydwu przypadkach miałem poczucie, że obie te rzeczy są kompletnie przemilczane.
–
Pewnego razu Marcin Wesołowski, autor bloga „Wojażer”, opublikował u siebie artykuł o Singapurze. Opisał go jako „idealny, nowy porządek”. Z polemiką wyszedł Tomek Michniewicz, zarzucając Marcinowi skrajną jednostronność. Wskazał, że w tym „idealnym porządku” nie istnieje wolność słowa, państwo może bez rekompensaty odebrać własność prywatną, a krytyka władzy – nawet gdy w grę wchodzi ujawnianie korupcji – może prowadzić do więzienia. Rozgorzała debata, w której wielu blogerów wzięło Marcina w obronę. Wskazywali, że prawem blogera jest pisanie w swoim stylu i na tematy, które on sam uzna za ważne.
Swoją polemikę Tomek zaczął ostro, wyraził jednak ważną myśl: jeśli mamy ambicję kształtować sposób patrzenia ludzi na świat, musimy mówić i pisać prawdę. Wpis Marcina nie miał ambicji opisywania każdego aspektu życia w Singapurze. Obraz tego miejsca nie będzie jednak pełny, jeśli nie powiemy o jego złych stronach: łamaniu wolności prasy czy karze śmierci.
Skąd wynikł taki konflikt? Wydaje mi się, że odpowiedzią będzie słowo „powierzchowność”.
Od lat krytykujemy media tradycyjne i portale za obniżający się poziom dziennikarstwa. Rozwój internetu oznacza spadek czytelnictwa gazet. Mniej środków przeznaczać można na rzetelne dziennikarstwo. Dla mediów internetowych kluczowe są statystyki, co oznacza pogoń za sensacją, clikbajtowe tytuły i obniżanie poziomu treści. Odtrutką na tabloidowe media miały być blogi: ich autorzy to ludzie zaangażowani, znawcy swoich dziedzin, piszący z pasji. Sęk w tym, że także blogosfera zbacza powoli w stronę mediów tradycyjnych. Profesjonalizacja blogów oznacza coraz większe relacje z biznesem i patrzenie na statystyki. Statystyki podpowiadają nam „co się klika”. A stąd tylko krok do pisania pod czytelnika.
Z ciekawości prześledziłem o czym pisało kilkudziesięciu znajomych blogerów podróżniczych przez ostatnie tygodnie. W większości są to artykuły typu „pierwsze wrażenia z X”, „pomysł na wyjazd do Y”, „co zobaczyć w weekend w Z”, opis jakiegoś jednego miejsca czy relacja z weekendu w jakimś mieście. Z okazji Świąt kwitną artykuły w cyklu „Jarmarki bożonarodzeniowe w…” lub „10 najlepszych prezentów dla podróżnika”. I w sumie nic w złego: każdy ma swoją wrażliwość i zainteresowania. Czułem jednak, że czytam pobieżne artykuły, pisane przez ludzi, którzy pobieżnie odwiedzili jakieś miejsce, pisane dla kolejnych ludzi, którzy pobieżnie odwiedzą to miejsce… i tak dalej. Ich artykuły są po prostu bardziej osobistymi przewodnikami turystycznymi. Dowiemy się z nich, że Irańczycy i Gruzini są gościnni, indyjskie pociągi zatłoczone, a zabytki Samarkandy piękne.
Efekt? Jak powierzchowne są nasze relacje, tak powierzchowna będzie wiedza naszych czytelników.
Jacek Hugo-Bader powiedział kiedyś: „reporter to człowiek, który potrafi pisać o tym, co niewidoczne”. Wryło mi się to w głowę, bo myślę, że w tym tkwi słabość naszej twórczości. Każdy bloger czy autor książki podróżniczej może napisać o tym, co WIDOCZNE. Dobry reporter napisze o tym, co UKRYTE POD POWIERZCHNIĄ. To powód, dla którego czytam reportaże, a omijam 99% blogów i relacji z podróży. Najlepsi reporterzy potrafią docierać do głębi ludzkich dusz i odkrywać to, czego inni nie widzą. Patrząc na wielu autorów-podróżników mam nieodparte wrażenie, że jesteśmy mistrzami w pisaniu o tym, co świetnie widoczne. Niestety, rzadko potrafimy zejść głębiej.
Dlaczego to takie istotne?
Współczesne media mają na sumieniu wiele grzechów. Opisując świat biorą udział w nakręcaniu spirali stereotypów i wrogości. Rzućmy okiem na dane: zamachy terrorystyczne w Europie są w mniej niż 10% dziełem islamskich radykałów. Mimo to praktycznie nie ma w wiodących mediach mowy o pozostałych 90%. Przy niemal każdym przestępstwie dokonanym przez muzułmanina relacja dziennikarza wspomina o jego religii – przy zbrodniach popełnionych przez rdzennych Europejczyków, chrześcijan, takiej informacji brak. To co złe, sprzedaje się lepiej, zatem wiodące media utrzymują nas w przekonaniu, że świat jest gorszy, niż w rzeczywistości.
My, podróżnicy, wiemy jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Nawet jeśli spotykały nas jakieś przykre incydenty, wiele razy doświadczyliśmy, że świat jest dobry i ludzi z natury także – trzeba tylko do nich wyjść. Można powiedzieć, że „sorry, taki mamy klimat” i że trudno jest grupce pasjonatów przebić się przez szum wielkich mediów z ogromnymi budżetami. Patrząc jednak na to, co piszą polscy autorzy-podróżnicy warto spytać: czy w ogóle się staramy? Moim zdaniem – nie. A przynajmniej zbyt rzadko. Rzut oka do sieci przekonuje mnie, że w naszym opisywaniu świata dominuje powierzchowność. Zwiedzamy i opisujemy to, co widzimy. Ale rzadko schodzimy pod powierzchnię, by opisać to, co niewidoczne.
Może więc nadszedł czas, by zająć się tym, co niewidoczne, zamiast tym, co oczywiste? Zająć się tym, co ważne, a nie tylko dobrze klikalne?
–
Uważam, że w czasach rosnących podziałów i uprzedzeń my, podróżnicy, nie możemy pozwolić sobie na luksus opisywania świata lekko i powierzchownie. Nie zamierzam nikomu narzucać tematyki czy sposobu pisania – każdy z nas jest wyjątkowy i wrażliwy na inne zjawiska. Jestem jednak zdania, że dostając tak wiele od ludzi, których spotykamy na naszych szlakach, powinniśmy odpłacić im tym samym dobrem. Taką zapłatą może stać się bycie ich ambasadorem. I to nie tylko w sprawach łatwych, gdy opisujemy ich uśmiechy, gościnność i przyjazne spotkania. Bycie ambasadorem oznacza aktywne poszukiwanie prawdy o nich, wydobywanie na światło dzienne tego, czego o nich nie wiemy. A towarzyszenie im w sprawach trudnych i bycie głosem dla tych, których głos jest uciszany. To mówienie o sprawach ważnych. To aktywne działanie.
Jak to robić? Przychodzi mi do głowy na przykład Bartek Sabela, autor przejmującej książki „Wszystkie ziarna piasku”. Opowiada w niej historię Sahary Zachodniej, nieistniejącego państwa, będącego pod okupacją Maroka. Czy ktoś w Polsce słyszał o konflikcie na Saharze Zachodniej, zanim Bartek o nim napisał?
Przychodzi mi do głowy Ania Alboth, która widząc los tysięcy uchodźców z Syrii i bierność europejskich przywódców, zorganizowała Marsz dla Aleppo. Wraz z grupą ludzi przeszła pieszo z Berlina do granicy turecko-syryjskiej, przez osiem miesięcy. Taka pokojowa demonstracja nie mogła zakończyć wojny, pokazała jednak, że są ludzie, którzy nie pozostali obojętni na cierpienie.
Przychodzi mi do głowy Paul Nicklen, światowej sławy fotograf przyrody. Wsławił się pięknymi zdjęciami Arktyki, ale gdy stał się profesjonalistą, zrobił coś jeszcze: wspólnie ze swoją partnerką, Cristiną Mittermeier, założyli fundację Sea Legacy, dokumentującą problemy środowiskowe oceanów. W tym roku świat obiegło ujęcie z ich filmu, przedstawiającego umierającego z głodu niedźwiedzia polarnego. Pokazał jaka przyszłość czeka ten gatunek.
Kiedyś myślałem, że naturalnym kierunkiem rozwoju podróżnika jest stanie się z blogera – reporterem. Teraz widzę, że jest także inny: stanie się aktywistą. Kimś, kto otwarcie i publicznie działa na rzecz innych. Moi znajomi i ja bywamy nazywani aktywistami, gdy wchodzimy na rządowy budynek, domagając się ustawy antysmogowej lub ochrony Puszczy Białowieskiej. Ale aktywizm to nie tylko takie działania – również te ciche, mniej spektakularne.
Czy to jest łatwe? Nie. Bycie aktywistą to poświęcenie czasu. To chęć zgłębienia trudnych spraw. To bycie świadkiem czyjejś krzywdy. Bycie aktywistą wymaga odwagi, czasem narażenia się komuś. Na prezentacje Bartka Sabeli przychodzą nie tylko czytelnicy, ale i przedstawiciele władz Maroka. Działania Ani i jej bliskich oznaczały lawinę hejtu w sieci. Sam wiele razy słyszałem, że za każdy dzień „wieszania się na drzewach” dostaję „niezłą kasę”. Potrzeba odwagi, by mówić trudne rzeczy. I bardzo dużo odwagi by mówić to, czego inni nie chcą słyszeć. Potrzeba odwagi by nie schlebiać gustom, by odciąć się od negatywnych reakcji i uprzedzeń.
Niestety, dopóki będzie nami kierowała obawa o statystyki i reakcje czytelników, będziemy zakładnikami. Zamiast o tym, co ważne, będziemy pisać jedynie o tym, co klikalne. Jeśli chcemy zmiany, nie możemy myśleć o tym, co łatwe i bezpieczne. To co bezpieczne, nieuchronnie prowadzi do stagnacji.
–
I ostatni aspekt opowiadania i pisania o świecie. Naszym zadaniem jest nie tylko rzetelne opowiadanie o świecie. Jest nim także przygotowanie ludzi na zmianę.
Zmiana – to kwintesencja naszego świata. My, podróżnicy, przyzwyczajeni jesteśmy do zmiany miejsc, języków, kultur. Wielu ludzi tej zmiany się boi. A jednak one nastąpią i jestem pewien, że świat za ćwierć wieku będzie inny, niż ten, który znamy.
Jak do tego dojdzie?
Spoglądając na mapę Afryki dostrzeżemy na niej region nazywany Sahelem. To kraje na południowych obrzeżach Sahary, od Senegalu przez Mauretanię, Mali, Burkina Faso, Niger, Czad, Sudan po Etiopię. Kraje te znajdują się na samym dnie wskaźników rozwoju z powodu biedy, nierówności społecznych, braku edukacji i przemocy. Przez ostatnich 5 lat obserwuje się w nich 5-krotny wzrost działalności dżihadystów. Dodajmy do tego gwałtowny wzrost populacji – typowy dla regionów ubóstwa – i otrzymamy wybuchową mieszankę.
Według Instytutu na rzecz Globalnej Zmiany, że do 2050 roku ludność pięciu krajów zachodniego Sahelu (Mauretanii, Burkina Faso, Czadu, Mali i Nigru) wzrośnie z 78 do 200 milionów. Do tego dochodzi wzrost ludności innych krajów Afryki, np. Nigerii. W sumie, w ciągu tego półwiecza na południe od naszego kontynentu pojawi się dodatkowe pół miliarda ludzi. To 2/3 obecnej ludności Europy. A teraz nałóżmy na to starzenie się społeczeństw Starego Kontynentu i otrzymamy wynik, który dla wielu z nas będzie mało komfortowy.
Tych setek milionów ludzi nie powstrzyma Sahara. Nie powstrzymają ich konflikty i handlarze ludźmi w Libii, Morze Śródziemne i straż graniczna, ani płoty, jakie chcieliby stawiać Europejczycy. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie twardo: nadciąga wielka zmiana. Jeśli będziemy mieć dość rozumu i wizjonerskich przywódców, być może przekujemy ją w sukces. Jeśli postawimy na mury i izolację, owoc naszych działań będzie gorzki dla wszystkich stron.
Nie potrafię przewidzieć jak potoczy się nasza historia przez kolejnych 30-50 lat. Wiem jedno: będziemy świadkami zmian. Być może większych niż upadek komunizmu i Muru Berlińskiego. I to my, podróżnicy, ludzie obyci w świecie, radzący sobie wśród odmiennych kultur, dla których dialog z innymi jest codziennością, powinniśmy przygotować ludzi na zmianę. Powinniśmy wyjaśniać i edukować, aby oswoić z „obcym” naszych sąsiadów i bliskich. Powinniśmy pokazywać przykłady udanego dialogu. A przede wszystkim, wbrew tym, co głoszą nieuchronne „zderzenie cywilizacji”, pokazywać, że porozumienie między ludźmi jest możliwe i łatwiejsze niż się wydaje. Jeśli nie zrobimy tego my, głos odbiorą nam ci, którzy się boją i którzy swoim strachem potrafią świetnie karmić innych. Czas biegnie. Stawka jest wysoka.
Tekst jest zredagowaną wersją wystąpienia na spotkaniu „Wachlarz”, jakie odbyło się w warszawskim „Południku Zero” 12 grudnia 2017. Publikuję go za zgodą Outriders, organizatorów „Wachlarza”. Wiele inspirujących wystąpień, wygłoszonych przez ostatnie lata na tych spotkaniach, znajdziesz na stronie wachlarz.pl.
49 odpowiedzi
Łukaszu, jak zwykle świetny artykuł.
Pozdrawiam
Martwi mnie to, że idziesz w kierunku lewackiego aktywizmu. Nie gniewaj się, ale widzę już pewne ideologiczne zaczadzenie. Mam wrażenie, że czasem nie zdajesz sobie sprawy z tego, co piszesz. Przejście przez jakiś kraj czy jego góry daje bardzo powierzchowny obraz rzeczywistości. Naprawdę wieszałeś się na drzewach w obronie kornika drukarza? Czy znasz ten serwis https://euroislam.pl Dużo źródłowej wiedzy, którą warto przyswoić zanim się zacznie opowiadać różne rzeczy.
Skąd wziąłeś statystyki o 90% chrześcijańskich terrorystów i 10% islamskich? Jaki okres i kraje obejmują? To podstawowe dane o metodologii – podaj jakieś źródło.
Problem z główną tezą tego artykułu jest taki, że większość „podróżników”, co sam w pewien sposób potwierdziłeś, zajmuje się sama sobą i swoim podróżniczym światem. Mało jest takich, którzy potrafią zrobić coś naprawdę głęboko, bez żałosnego lansu. Podróżnicy mają zmieniać świat? Świat zmieniają silni ludzie, którzy potrafią służyć innym a nie tylko swojej pasji.
To tylko kilka uwag na szybko.
Bardzo współczuję ludziom, którzy działania na rzecz uchodźców, ochrony klimatu, polityki transportowej czy edukacji (i wielu innych rzeczy) potrafią skwitować jednym słowem: lewactwo. Wygodna etykietka, która nie wyjaśnia nic, kompletnie nie pomaga zrozumieć zdania drugiej osoby, ale jest łatwa. „Lewak” i to zamyka sprawę.
Znam stronę którą przytaczasz, czytałem materiały z niej pochodzące. Niestety, osoby tam piszące rzadko są ekspertami w dziedzinie islamu i terroryzmu, często powołują się na fałszywe lub częściowo fałszywe wiadomości i nie weryfikują faktów. Są zaprzeczeniem rzetelnego dziennikarstwa. Jeśli szukam rzetelnej wiedzy, sięgnę raczej do raportów instytucji takich jak Europol (patrz sąsiedni komentarz), a nie stronę opartą na fake newsach.
Co do zajmowania się własnymi problemami: dziesiątki artykułów i 2 książki poświęciłem na opisy tego, co doświadczyłem podczas moich wędrówek. Na blogu pomagam czytelnikom w realizowaniu ich górskich pasji. Od lat staram się pomagać więc innym i podpowiadać, jak bezpiecznie i świadomie poznawać świat. A jeśli raz do roku pojawi się tu tekst będący refleksją nad naszym środowiskiem, to chyba nie jest zbyt często. Myślę, że każdy z nas potrzebuje zwrócić się ku sobie i dokonać refleksji nad tym, co i czemu robi. Siła to za mało, by dokonać zmiany, potrzebna jest jeszcze idea. Ludzie, którzy zmieniali świat, byli przede wszystkim silni duchem. Obecny świat nie potrzebuje więcej „silnych” ludzi. Potrzebuje za to ludzi wrażliwych i dalekowzrocznych.
Łukaszu, jeszcze raz. Nie nazwałem Cię „lewakiem”. Jeżeli Cię uraziłem, to przepraszam. Co miałem na myśli napisałem już w odpowiedzi Krzysztofowi i Malwinie.
Istota tego, co chciałem powiedzieć jest taka, że droga do prawdy zawsze jest zagrożona ideologizacją i przyjmowaniem łatwego schematu, który czasem jest wewnętrznie logiczny, ale rozmija się z faktami. Wcale nie „zamykam sprawy”. Lewacki aktywizm, tak samo jak aktywizm neofaszystowski są faktem społecznym, który ma pewne cechy. Te dwa aktywizmy choć są sobie pozornie przeciwne mają bardzo wiele wspólnego w sposobie działania i myślenia. Uważam to za bardzo szkodliwe niebezpieczne trendy. Jest to świetnie widoczne u naszych niemieckich sąsiadów, gdzie każdego roku dochodzi do tysięcy zarówno neokmarksistowskich jak i neofaszystowskich akcji. Nie wybieram ani multikulturalizmu, który w formie narzucanej przez środowiska lewackie jest przepisem na wojnę wszystkich ze wszystkimi czyli na całkowitą destabilizację poszczególnych państw i całego łacińskiego świata. Nie popieram też środowisk neofaszystowskich, które podobnie jak Ci, których zwalczają mają u podłoża obok uczuć pozytywnych cały ładunek nienawiści. Nie akceptuję w tym sensie ani prawactwa, ani lewactwa i obu rodzajów fałszywego aktywizmu, które one tworzą. Uciekaj przed tym. To oczywiste, że będą się o Ciebie ubiegać tego typu grupy, który zawsze poszukują „pudeł rezonansowych”, które działają w dobrej wierze…
Prawda leży gdzie indziej i w inny sposób się do niej dochodzi tzn nie poprzez ideologizację rzeczywistości. Taka ideologizacja królowała w Europie w XX wieku i wiemy jak to wyglądało. Polska była w samym środku tego szatańskiego tygla dwóch ideologii, które zniekształciły całkowicie rozumienie tego, kim jest człowiek i wyszło im, że część ludzi trzeba pozabijać. Warto tu pamiętać, że pierwszym ideologiem ludobójstwa, który napisał w tekście „naukowym” o tym, że w pewnych kontekstach społecznych i dla osiągnięcia pewnych celów można zabijać całe grupy ludzi byli Marks i Engels. Mały cytat z tego ostatniego ” w redagowaneym przez Marska Neue Reinische Zeitung” artykuł ” Der magyrische Kampf”
„Niektóre narody są nosicielami postępu, inne nie. Ponieważ są one kontrrewolucyjne muszą przepaść w rewolucyjnej masakrze, która nastąpi niebawem. Socjalistyczna rewolucja pozostawi niektóre ludy tak daleko w tyle za awangardą postępu, że nigdy nie będą w stanie jej dogonić. Skoro nie rozwinęły one kapitalizmu w kapitalistycznej erze, socjalizm wyprzedzi je na tyle, że będą bezpowrotnie stracone. Stanowią one (ludy – przyp.) Völkerabfall rasowe odpadki* i przeznaczeniem ich jest zniknąć z powierzchni ziemi wraz z nastaniem nowego socjalistycznego porządku. Ludobójstwo jest w takim rozumieniu postępowe.”
Warto się zastanowić, jakiemu środowisku i tradycji udziela się własnej twarzy i serca.
Rozważania o tym, co zmienia i co może ulepszyć świat to temat ciekawy sam w sobie. Pisząc o sile, miałem na myśli właśnie siłę ducha, o której i Ty teraz piszesz. To oczywiste, ale pytanie o jakiego ducha chodzi bo są ludzie o ogromnej sile ducha zarówno po stronie dobra jak i zła, prawdy i kłamstwa. Nie unikniemy tych dychotomii i nasze sumienie też tego nie uniknie. Musimy wybrać dobro i prawdę jako takie i cierpliwie ich poszukiwać i dla nich się trudzić. Ostatecznie Prawdą i Dobrem jest Bóg i to na Jego drogach musimy szukać rozwiązań a nasz duch musi przyjąć Jego Moc. Same ludzkie idee i siły nie zwyciężą zła. Wszyscy musimy to pokornie przyznać, że w większości globalnych problemów, ale też wobec własnych prywatnych katastrof bez Boga jesteśmy zupełnie bezsilni i nasza sytuacja jest bez nadziei.
Odnośnie serwisu euroislam.pl to jest serwis rzetelny i wyważony. Nie wiem jakie fakenewsy masz na myśli. Uczciwie zbadaj temat. Podawanie stosunku 10%/90% zamachów islamskich/chrześcijańskich to całkowite nadużycie i manipulacja cyframi, ale to temat do analizy sam sobie. Nie słyszałem o samobójcach wysadzających ludzi w powietrze w imię Chrystusa Pana, nie spotkałem też w żadnych z kościołów chrześcijańskich takich nauczycieli, a niestety mamy to nagminnie na gruncie Islamu. Ale jak powiedziałem, to inny temat.
Dziękuję za wymianę myśli i jeszcze raz przepraszam jeżeli poczułeś się urażony.
Wszelkiego dobra i obfitego błogosławieństwa Bożego w całym roku 2018.
Robert z B
Dzięki za wyjaśnienie. Skoro mowa o ideologiach: czerpię z wielu filozofii i światopoglądów, nie zamykając się w jednej. Dlatego odżegnuję się od szufladkowania siebie łatwymi określeniami, gdyż nic one nie wnoszą. Spośród wielu idei bardzo bliska jest mi także zasada społeczeństwa otwartego, o której wspomina artykuł z „Rz”. Nawiasem mówiąc bardzo podoba mi się tytuł tego artykułu, który w dalszej treści nie znajduje żadnego uzasadnienia, żadnej kontynuacji. Właśnie takie treści nazwałem „clickbajtowymi”.
„Społeczeństwo otwarte zezwala na swobodną ocenę, krytykę i kontrolę swych działań w trakcie liberalnej i demokratycznej dyskusji. Zmiany społeczne zachodzą drogą „cząstkowej inżynierii społecznej”, czyli modyfikowania tego co złe i utrwalania tego co dobre, nie zaś drogą gwałtownych skoków. Społeczeństwo takie jest kulturowo i religijnie pluralistyczne, co pozwala na wyciągnięcie maksimum korzyści z wielu różnych punktów widzenia dostępnych w takim społeczeństwie.” To także moja wizja i z tego samego powodu nie chcę żyć w społeczeństwie, którego podstawa byłaby jakakolwiek wiara i religia, gdyż taki system utrwalałby tylko jeden punkt widzenia i zamykał się na inne. Bardzo poważam wiele treści, jakie znajdziemy w tekstach Ewangelii czy sutrach buddyjskich, ale nie ograniczam się do nich. I nie chciałbym żyć w społeczeństwie, które rozwiązań swoich problemów upatruje w odwoływaniu się do boskich mocy.
To tyle ode mnie w kwestii polityki, bo daleko odeszliśmy od tematu mojego artykułu.
Robert, a ty komuś służysz? To się nazywa niewolnictwo – przynajmniej mentalne.
Powołujesz się na siłę. Twoja retoryka wskazuje faszystowskie sympatie. Widać, że jesteś tą retoryką tak przesiąknięty, że wychodzi ona z Ciebie jak słoma z butów. Z faszystami sympatyzują bardzo słabi ludzie.
To tak kilka uwag na szybko.
Malwino, spokojnie. Służba nie jest wyrazem niewolnictwa mentalnego. Służba to normalna droga człowieka. Ważne jednak są dwie rzeczy czy służy się w dobrej intencji i czy ta intencja jest obiektywnie słuszna. Nie posądzam Łukasza o złe intencje ale uważam, że w dobrej wierze ulega ideologicznemu sposobowi oglądu rzeczywistości i to właśnie mnie zaniepokoiło.
Ty za to mnie obraziłaś mówiąc o jakichś faszystowskich sympatiach itp… Dla jasności zarówno faszyzm jak i neofaszyzm czy wszelkie szowinistycznego nacjonalizmu uważam za tak samo szkodliwe jak komunizm, marksizm czy panoszący się obecnie na zachodzie neokmarksizm, które kompletnie demolują kulturę dialogu i uczciwych badań naukowych. Mam w rodzinie ofiary obu tych ideologii. Właściwą postawą jest dla mnie normalny patriotyzm, który szanuje własne dziedzictwo i z szacunkiem odnosi się do dziedzictwa innych narodów. Polski patriotyzm przeciwstawił się obu lewicowym ideologiom jakimi były komunizm i socjalizm narodowy. Problem w tym, że od początku i dzieje się to również współcześnie neomarksistowscy intelektualiści i aktywiści na przeciwnym biegunie widzą tylko faszystów. To aberracja i fałszowanie rzeczywistości zgodne z historycznym zaleceniem Stalina, który kazał nazywać patriotów faszystami. To obecnie jest powielane.
Robercie, moje bardzo szybkie skorzystanie z etykiety „sympatyka faszyzmu” wynika z Twojego szafowania etykietą „kierunku lewackiego aktywizmu”. Gdybyś nie sympatyzował z faszyzmem, mającym tak mocne tradycje w Polsce, to w pierwszym zdaniu skierowanym do Łukasza nie skorzystał byś z faszystowskiej retoryki, tylko zaczął byś polemikę na argumenty. Dobór słów jakich używamy, a w szczególności etykiet, bardzo mocno świadczy o naszych sympatiach i poziomie kultury jaki reprezentujemy. W doborze Twoich słów czyta się bardzo wyraźnie, czy tego chcesz czy nie. Oczywiście teraz deklarujesz dobre intencje, wyważenie własnych poglądów, ale to tylko próba odwrócenia sytuacji- manipulacja słowna. Polski patriotyzm przeciwstawił się ideologiom lewicowym, i to jest piękna karta w historii polski. Ale polski patriotyzm nie przeciwstawił się ideologiom prawicowym, i to jest nieszczęście naszego kraju. Służenie komuś jest wyrazem niewolnictwa mentalnego – i tego właśnie uczą w autorytarnym i niezmiennie od wieków feudalnym kościele katolickim, właśnie po to, żeby od małego tworzyć niewolników. Dopóki nie staniesz się prawdziwie wolnym człowiekiem, to po prostu tego nie zrozumiesz. Byłam wychowana w tej ideologii, więc wiem jak trudno spojrzeć na to pranie mózgu z boku.
Malwino, Polska masowo przeciwstawiła się bardzo mocno faszyzmowi i w dużej mierze marksizmowi, choć temu ostatniemu jednak mentalnie uległa. Zaprzeczanie temu, to brak wiedzy historycznej.
Współcześnie, jeżeli chodzi o realnie występujące nurty skrajnej prawicy czy skrajnej lewicy proporcje są raczej wyrówna – zdarzają się ludzie chodzący ze swastyką jak też z sierpem i młotem ale to raczej głupie choć jakoś niebezpieczne subkultury, który mają charakter marginalny.
Określenie, którego użyłem w stosunku do Łukasza nie było obraźliwe ale stwierdzające fakt, że jego aktywność słowa i czynu od jakiegoś czasu wydaje się zbliżać w kierunku aktywności grup lewicujących – stwierdziłem to jako badacz i obserwator. To nie jest obraza, przynajmniej nie chciałem, aby tak było.
Malwino, odcinam się od faszyzmu, który tutaj próbujesz mi wmówić i uważam, że jest to choroba mentalna, tak samo jak marksizm czy neomarksizm! Jeżeli chcesz mnie „wyzywać” zgodnie z prawdą to wyzywaj mnie od „patriotów i katolików” bo rzeczywiście czuję się patriotą i chrześcijaninem w Kościele Katolickim.
Dziwne jest, że tym, którzy zwalczają u innych naturalne przywiązanie do własnego kraju, ziemi, języka, kultury bardzo trudno przechodzi przez usta słowo „patriota”.
I jeszcze jedno. Uważaj na nadmierne emocje.
I właśnie dlatego na takie tematy ciężko dyskutować. Bo pojawia się zawsze taka „Malwina”, która na czyjaś odmienną opinie z reguły odpowiada określeniami typu „faszystowskie sympatie”, „słoma z butów”. Niestety większość „aktywistów” jest właśnie taka, jak „Malwina”, dlatego nie są darzeni społecznym zaufaniem. I trudno się dziwić, bo ktoś reagujący emocjonalnie i rzucający w rozmówcę takimi „hasłami” wiarygodny nie jest.
Robert, jeżeli będziemy wyzywać się od lewaków i faszystów to nigdy nie dojdziemy do żadnych konstruktywnych wniosków. Europa, czy nawet Świat, staje dziś przed ogromnym wyzwaniem. Problem w tym, że nikt nie ma gotowych rozwiązań na współczesne problemy. Musimy usiąść przy jednym stole i porozmawiać, znaleźć wyjście z tej sytuacji. Szkoda tylko, że coraz mniej umiemy ze sobą rozmawiać.
Ja jestem przeciwny obecnej polityce imigracyjnej UE. Uważam, że przyjęcie wszystkich uchodźców jest błędem i na pewno nie poprawi sytuacji u źródła problemu, tj. m.in. w Syrii (ale nie tylko, Łukasz słusznie wskazuje na Afrykę). W krajach zachodnioeuropejskich wyraźnie widać, że imigranci nie zawsze chcą asymilować się ze społeczeństwem i często przynoszą ze sobą swoje animozje i podziały. Nie widzę sensu w przyjmowaniu ludzi, którzy nie wyznają takich samych jak my wartości. Starcia węgierskiej policji z imigrantami na pewno były traumatycznym przeżyciem dla obserwatorów, ale czy można było ich uniknąć? Czy można mieć pretensje do tych policjantów? Moim zdaniem nie. Nie można otworzyć granic i zaprosić wszystkich. Europa jednak starzeje się. Taki paradoks – im stabilniejszy kraj, im większy dobrobyt, tym ludzie mniej chętnie rozmnażają się.
Tu nie ma prostych rozwiązań, bo nie ma jednej przyczyny obecnego stanu rzeczy.
Sam terroryzm nie jest zjawiskiem nowym. Analizując coroczne raporty Europolu można jednak zauważyć, że coraz lepiej radzimy sobie z tym problemem – widać tendencję spadkową, nasze służby są bardziej skuteczne, uczą się. Po części wynika to jednak ze zwiększania uprawnień tych służb i ograniczania swobód obywatelskich. Terroryzm islamski jest jednakże bardziej radykalny, jest większym zagrożeniem niż ten rodzimy, europejski powiązany z ruchami separatystycznymi czy lewicowymi (patrz mój poprzedni komentarz). Z tego powodu, choć również mam wiele do zarzucenia współczesnym mediom, nie dziwi mnie wyjątkowe nagłaśnianie zamachów przeprowadzonych przez dżihadystów.
Łukasz trafnie identyfikuje problemy dzisiejszego świata, a przynajmniej ich część. Nie wiem tylko czy proponowane rozwiązania coś zmienią. Może mury i izolacja nic nie dadzą, ale otwarcie granic też nie jest wyjściem z tej sytuacji. No i skąd ten sceptycyzm odnośnie teorii Samuela Huntingtona o zderzeniu cywilizacji?
Nie chciałem obrazić Łukasza i nie wyzwałem nikogo od „lewaków”. Wskazałem jedynie na pewien trend i sposób myślenia, który ucieleśniają lewicowe środowiska wywodzące się z neomarksizmu, który obecnie dominuje na uniwersytetach Europy. Ten sposób myślenia cechuje właśnie całkowita ideologizacja rzeczywistości kosztem tradycyjnego żmudnego dochodzenia do prawdy. Zgadzam się z grubsza z tym co piszesz. Szanujesz fakty i o to w każdej dyskusji miedzy innymi chodzi. Obce mi jest natomiast wszelkiego zmiękczanie i łagodzenie, które jest kosztem prawdy. Mówienie, że imigranci „nie zawsze chcą się integrować” jest milusińskie i uprzejme ale mogą fałszować istotę sprawy. To kwestia precyzji języka.
Ten trend, o którym piszesz, nie jest wyłącznie domeną Europy. Równie bardzo, jeśli nawet nie silniej, uwidacznia się za oceanem. Zresztą bakcyl poprawności politycznej wyewoluował właśnie w USA.
Niemniej jednak moja wcześniejsza wypowiedź nie powinna być wiązana z w/w przypadłością, a „milusińskie i uprzejme” wrażenie mogło wynikać z tego, że odnosiłem się do ogółu imigracji zachodnioeurpoejskiej, a zatem i do naszych rodaków-emigrantów, który jednak integrują się z lokalnymi społecznościami.
Zaczyna się tu tworzyć ciekawa dyskusja. Żal tylko, że nie można się spotkać w realu, w jakimś zadymionym barze i powymieniać się argumentami przy piwie lub jakimś szlachetniejszym trunku. Swoją drogą takiego ożywienia w komentarzach to tu chyba jeszcze nie było…
Mnie nie dziwi, że islamski terroryzm budzi tak wiele emocji. Co z tego, że dzihadyści odpowiadają za mniej niż 10% ataków, skoro w tych zamachach zginęło ponad 95% wszystkich ofiar. Analizując raport TE-SAT Europolu łatwo zauważyć, że z roku na rok wzrasta liczba osób aresztowanych za dżihadyzm. Może to nie uchodźcy ponoszą za to odpowiedzialność, ale dzieci imigrantów (2 czy 3 pokolenie) już tak. Skoro nie ma asymilacji to po co przyjmować obcych? Co to daje? Otwarcie granic poprawiło sytuację w Syrii?
Czytam i myślę, że mówisz – po prostu albo i nie : po prostu o odpowiedzialnym uczestnictwie w świecie. Myślę też, że to jest obowiązkiem każdego z nas. Tak trzymaj, podoba mi to, co piszesz i pozdrawiam. Aleksandra
Pięknie i konkretnie napisane – podpisuję się obiema rękami!
Zaciekawiła mnie ta statystyka ataków. Skąd takie dane? Chętnie bym poczytała o atakach terrorystycznych popełnianych przez inne grupy wyznaniowe niż islam, szczególnie w przeciągu ostatnich 5-10 lat, bo nie wydaje mi się, że możemy mieszać do jednego wora ataki sprzed kikudziesięciu lat i współczesność.
Bardzo proszę: https://www.europol.europa.eu/activities-services/main-reports/european-union-terrorism-situation-and-trend-report-2015
Łukaszu, a gdzie reportaż na Twoim blogu? Patrzę na ostanie wpisy i widzę tylko informacje praktyczne – jak się spakować, co zabrać na wędrówkę, czy tekst reklamowy o Grenlandii, który reklamujesz jako wyprawa w dzikie miejsce – tymczasem jest to równie turystyczny region pełen hoteli i zorganizowanych wycieczek co każdy inny. Wymagasz od blogerów żeby byli reportażystami, tymczasem większość Twojego bloga reportażem nie jest. Celowo pomijam tu Twoje książki. One nie są blogiem, są książkami reporterskimi. Jako blogera nie odbieram Cię zupełnie jako reportażystę. Jako pisarza – tak, i cenię Cię za to bardzo, czytam również.
Reportaż i blog to dwie zupełnie inne rodzaje twórczości. To, że Ty i wąskie grono „prawdziwych podróżników”, reporterów, którzy realizują wyprawy i projekty a nie wycieczki (broń Boże z odpoczynkiem na plaży!) uważacie reportaż za jedyną właściwą formę przekazu, nie oznacza że przeciętny turysta chce skupić się tylko na tym. Mam nadzieję, że blogerzy nie pójdą za Twoim apelem. Odwiedziłem wiele krajów, do większości z nich przed wyjazdem przygotowuję się merytorycznie – książki, reportaże, czasem jakiś film czy podstawy języka. Równocześnie bardzo lubię poczytać o przeżyciach blogerów i ich doświadczeniach – zupełnie subiektywnych. Zamykacie się w kółku wzajemnej adoracji. A apel Michniewicza jest żenujący. Idąc za tym przykładem jadąc niemal do każdego kraju, bloger po opisaniu atrakcji powinien na wszelki wypadek dodać adnotację o historii i ciemnych jej kartach. Tak na wszelki wypadek, żeby prawdziwy podróżnik reporter nie miał pretensji. Jeżdżę po Polsce- akapit o akcji Wisła, jadę na do Lwowa na weekend – na wszelki wypadek o banderowcach i Wołyniu. Gruzja – o tragicznych warunkach uchodźców z separatystycznych republik w tym kraju. Niemcy – druga wojna światowa. Zbytnie cofanie się do historii? A czymże różni się to od ataku Michniewicza na Wesołowskiego o braku informacji na temat rzezi Ormian przez Azerów – przy okazji serii wpisów o Azerbejdżanie? Przecież to jest kpina.
Są różne formy przekazu i każda z nich ma inne cele. Tak jak reporter nie napisze co dziś zjadł czy nie poleci ciekawych miejsc w Barcelonie, a raczej napisze reportaż o Katalonii czy uchodźcach, tak bloger niech pisze o jedzeniu, piciu, ciekawostkach czy kulturze w łatwy sposób bez zapędów reporterskich. Wyjdzie z tego karykatura choćby z racji specyfiki podróży blogerów. Przecież najczęściej są oni gdzieś tydzień, dwa, czy miesiąc. Co najwyżej mogą oni złapać przypadkowych ludzi , opisać ich historie i zrobic najgorszą rzecz jaką mogą (niestety często to czynią) – postawić się w roli znawcy kraju, specjalisty, reportera po pobycie gdzieś przez tak krótki czas, że każda z tych obserwacji będzie tak płytka i często nieprawdziwa, że zrobią więcej szkody niż pożytku.
Adam, odpowiedź jest dość prosta. Blog z zasady ma pokazywać to, co jest moją pierwotną pasją: góry i wędrówki długodystansowe. Świadomie zrezygnowałem na nim z treści ogólnych, choć raz do roku pozwalam sobie na taką refleksję jak ta. Już wkrótce ten blog stanie się tylko częścią strony, a ja sam skupię się, poza podróżami na pracy książkowej i być może filmowej. Tam też pojawiają się i będą pojawiać treści innego rodzaju, o szerszej tematyce.
Co do Twojego argumentu, że istnieją różne formy przekazu – zgadzam się. Nie musimy wszyscy nagle stawać się reporterami, zgłębiającymi czarne fragmenty historii. Zacytuję jednak moją odpowiedź z Facebooka: „Warto jednak założyć, że nie piszemy dla kompletnych ignorantów. Może jest w tym skrzywienie, które zaszczepiły we mnie np. warsztaty z post-turystyki. Uważam jednak, że każdy, kto wyjeżdża na coś więcej niż all-inclusive w resorcie zasługuje na pewne minimum wiedzy, która pozwoli mu podróżować świadomie i odpowiedzialnie.Tak by swoimi pieniędzmi już od początku nie wspierał np. skorumpowanych władz czy biznesów żyjących z cierpienia zwierząt. Albo by wiedział, że kraj, przez który jedzie, jest areną podskórnego konfliktu, który na pierwszy rzut oka łatwo przeoczyć (patrz – mój przykład Bartka Sabeli). To przykłady pierwsze z brzegu. Nie musisz być reporterem, by podawać taką wiedzę. Możesz pozostać „zaangażowanym autorem” czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy.
Wydaje mi się, że „przewodników” jest już dość. W obecnym świecie potrzebujemy więcej zrozumienia, a nie tylko pobieżnego opisywania.”
Apel Tomka nie jest żenujący – jest stosowny do tamtej sytuacji. Kiedy w artykule o Singapurze piszemy „dopieszczony rajski Eden”, ja także uważam to za spore uchybienie. Dla każdego rzetelnego autora, nie tylko reportera.
Trochę ambitne słowa, a trochę proste. Odkrycie, że reportaż jest głęboką analizą świata, a blogi podróżnicze baaardzo powierzchownym pisaniem o niczym, chyba nie powinno być jakimś spektakularnym odkryciem. Tego można się domyśleć będąc już w szkole średniej. Ale rozumiem, że starasz się poruszyć osoby, które się tego jeszcze nie domyśliły.
Ale powoływanie jako autorytet T.Michniewicza jest bardzo kompromitujące. Przecież to jest typowo popkulturowy podróżnik-pozer, którego pokazy i książki są „showmeńskimi” bajkami bez głębi. Jedna wielka ściema, która rozwesela ludzi. Czyli akurat idealnie jako produkt marketingowy.
Zabieram w ogóle głos, bo chyba po przeczytaniu tytułu artykułu spodziewałam się trochę więcej.
Nie mniej świetnie, że przynajmniej dochodzisz do jakiś wniosków. 🙂
Malwina, moją odpowiedź możesz uznać za stronniczą, gdyż że Tomka znam. Jesteśmy kolegami i pomagamy sobie czasem. Ale jego twórczość przemawia do mnie bardziej, niż większość tworzonych obecnie relacji z podróży. Tomek jest też przykładem osoby, która poznawszy jakiś kawałek świata, stała się jego rzecznikiem. Mam na myśli trwające już kilka lat regularnie wspieranie rezerwatu Imre. A jego reportaże czy książki trzymają dobry poziom.
Posłuchaj kiedyś opowieści Tomka o Pakistanie. Rozwesela? Nie bardzo. Mało kto w Polsce opowiada o tym kraju, pokazując także jego ciemne strony, władzę sprawowaną przez wojsko itd. Tego nie opowie Ci nikt inny. Na pewno nie Ci, których blogi i książki pełne są zachwytów nad gościnnością Pakistańczyków. Oczywiście – Pakistańczycy są fantastyczni. Ale to tylko połowa prawdy o tym kraju, ta „widoczna” połowa.
Na Tomka powołałem się ponieważ a) zabrał głos w opisanej przez mnie dyskusji i b) w tym przypadku uważam jego stanowisko za w dużej mierze słuszne.
Lukaszu.
Wszyscy maja prawo do swojego zdania wiec ja tez.
Tekst, ktory napisales w mojej ocenie dowodzi szlachetnego serca i nierealistycznej glowy.
Ta wedrowka ludow, ktora obserwujemy od 3 lat nie jest zjawiskiem spontanicznym, ktos to wszystko zaplanowal, zorganizowal, sfinansowal = ma w tym swoj cel.
Dlaczego nie postawisz pytania, ktore samo pcha sie na usta, kim jest organizator? jak bardzo jest potezny, ze prezydenci i premierzy Europy pokornie wykonuja jego wole, wbrew woli suwerena czyli wlasnego narodu? No kim jest organizator? bo zmiany klimatyczne raczej na pewno nie funduja kazdemu nachodzcy komorki, praktycznego obuwia, kieszonkowego, logistyki na trasie, wykrytych w Hiszpanii skladow broni. Kogo musi sluchac Merkel? dlaczego zlamala niemiecka Konstytucje bo do tej pory nie utworzyla rzadu, dlaczego? bo inne opcje polityczne sa zdecydowanie przeciw imigrantom
To realizacja ogromnego planu, ktorego cel zostal przed nami gleboko ukryty. Mamy zaplacic za konsekwencje nie znajac motywow organizatorow tej wedrowki ludow. Przeciez to jest jasne, ze to jest wojna religijna, oni ida do Europy na podboj i eksplatacje a nie na asymilacje.
Zmiany klimatyczne to jedna z wielu zaslon dymnych tego przedsiewziecia, a nigdy przenigdy rzeczywisty powod migracji mlodych mezczyzn w wieku poborowym w wiekszosci. Oni nie ida zeby wniesc cos wartosciowego w nasze zycie, oni przybywaja zeby „zrobic z nami porzadek” naszymi rodzinami, dziecmi, kobietami, Wiara i Tradycja. Przez 3 lata mieli dosc czasu zeby pokazac co ze soba przynosza, i co przyniesli?!! Obsrali caly Paryz i Tarasy na Sekwana. Ilu z nich pracuje – 1% , na pozostale 99% bedziesz placil podatki zeby im sie dobrze wiodlo w zniewolonym kraju. Dorosly mezczyzna majac na uwadze dobro swojej rodziny i kraju nie moze sobie pozwalac na naiwnosc malolata.
Jestem pelen uznania za to co dokonales do tej pory, z wielka frajda czytam i ucze sie fajnych spraw na twoim blogu.
Jedna prosba – zostan podroznikiem – nie mieszaj sie do polityki !!
Bardzo ciekawy punkt widzenia. Również wygodny, ponieważ mówiąc sobie, że kryzys migracyjny jest częścią czyjegoś planu łatwo powiedzieć „nie mamy na to wpływu, nie warto nic robić”. Być może kryzys przed jakim stoimy przekracza nasze siły. I być może jest częścią czyjegoś planu, choć w to akurat trochę wątpię. Nie odrzucam takiej opcji – po prostu wątpię. Jednak nawet w tej sytuacji naszym (mówię tu o sobie/nas – podróżnikach i ludziach żyjących z opisywania świata) obowiązkiem powinno być łagodzenie tego zderzenia, które doświadczamy.
Co do reszty Twojej, Janku, argumentacji – obawiam się, że podyktowana jest przesądami. Przebywałem w rejonach objętych konfliktami, starałem się poznać ich naturę i niemal nigdy nie stała za nimi religia. Religia jest jedynie wygodnym narzędziem, wykorzystywanym do poruszenia mas. Zazwyczaj konflikty wywołuje niesprawiedliwy podział dóbr i pieniędzy lub po prostu władzy. Nie wierzę więc w religijne podłoże migracji. Raczej jest to prosta kalkulacja ekonomiczna. A także, w pewien okrutny sposób, sprawiedliwość historyczna. Państwa Europy przez kilkaset lat wykorzystywały zasoby i ludność swoich kolonii oraz arbitralnie rysowały granice państw. Przyszedł czas zapłacenia rachunków.
Łukaszu, jeżeli są tacy, którzy mówią publicznie, że obalenie narodowego charakteru państw i multikulturalizm to jest ich plan i jednocześnie wydają na to miliardy dolarów, to nie możesz tego podważać. Do takich osób należy George Soros i całe środowisko, które zbudował. To środowisko również Ciebie od jakiegoś czasu wciąga w orbitę swojego oddziaływania i wykorzystywania. Wierzę, że robisz to nieświadomie.
Wypowiedzi Georga Sorosa na ten temat jest wiele. Zupełnie nie kryje on swoich poglądów w tej materii. http://www.rp.pl/Plus-Minus/302189772-Soros-pan-calej-Ziemi.html
Abstrachujac od jakiejkolwiek moralnosci i swiatopogladu, uwazasz, ze Europa moze przyjac nieskonczone rzesze ludnosci Afryki? Uwazasz, ze powinnismy byc spoleczenstwem otwartym i przyjac miliardy ludzi z Afryki do Europy, zapewnic im byt, opieke (nie mowie o pracy bo do jakiej pracy oni sie nadaja, nawet gdyby chcieli paracowac, a niechca). Uwazasz, ze jest to sprawiedliwe dla Europejczykow, ktorzy potrafili wypracowac sobie dobrobyt i stabilizacje, zeby teraz im to odebrac bo Afrykanczycy nie potrafia tego zrobic w swoich krajach? kolonializm w Afryce skonczyl sie w wiekszosci panstw po 2 Wojnie Swiatowej i przez 70 lat w niepodleglych krajach afrykanskich jest gorzej niz w czasach kolonializmu, wystarczy spojrzec na RPA gdzie gospodarka ma sie coraz gorzej, przestepczosc rosnie lawinowo jesli porownamy to z czasami Aparthaidu. Nie pisze tego bo gdzies to uslyszalem albo przeczytalem. Wiele lat pracowalem i nadal bywam w Nigerii, Angoli, Gabonie, Ghanie, Wybrzezu Kosci Sloniowej, Kongo i innych afrykanskich krajach. Mam tam znajomych, rozmawiam z wieloma ludzmi, widze jak tam wyglada zycie, jak wyglada podejscie do zycia, pojecie uczciwosci itd. Nigdy nie bede w stanie wyobrazic sobie, ze Afrykanie przyniosa do Europy jakies pozytywne wartosci, ze beda w stanie dac cos Europie w zamian za goscine. Tak sie nie stanie i tak sie tez nie dzieje, Afrykanie przynosza do Europy swoja Afryke.
Afryka jako kontynent ma potencjal zeby wyzywic cala ludzkosc, ma ogromne zasoby surowcow, ma wreszcie sile robocza, jak to jest, ze Afrykanie nie potrafia tego wykorzystac? Czemu ciagle trzeba im pomagac? Czemu nie potrafia szanowac siebie nawzajem, kontynent jest permanentnym polem konfliktow i wojen? Czemu?
Ja nie widze rozwiazania, nie widze rozwiazania problemy szalonego przyrostu naturalnego ludnosci swiata kiedy planeta sie nie rozciaga, przestrzenie i zasobow, powierzcni upraw nie przybedzie. Jakiekolwiek bylyby nasze sympatie polityczne, idziemy ku nieuchronnej zagladzie, nasza planeta za kilkadziesiat lat nas po prostu nie uniesie.
Przepraszam, za nieuzywanie polskich znakow, ale jestem za granica a nie umiem znalezc polskich znakow na niepolskiej klawiaturze.
Pozdrawiam.
„Abstrachujac od jakiejkolwiek moralnosci i swiatopogladu, uwazasz, ze Europa moze przyjac nieskonczone rzesze ludnosci Afryki? Uwazasz, ze powinnismy byc spoleczenstwem otwartym i przyjac miliardy ludzi z Afryki do Europy.”
Odpowiem jednym zdaniem: nie wiem. Nie jestem specjalistą od Afryki. Ten kontynent jest rozdzierany w wielu miejscach konfliktami, a rejon Sahelu, o którym wspomniałem, jest pod tym względem szczególny. Dlatego nie mam odpowiedzi na Twoje pytania i sam także nie mam rozwiązania problemów, o jakich wspomniałeś.
Wspaniały, dający do myślenia (tym samym zmieniający świat) wpis!!
Witam,
Śledzę tego bloga z zaciekawieniem. Relacje z wypraw czytam uważnie i szczerze zazdroszczę. Podobnie porady sprzętowe czytam uważnie i kilka z nich wykorzystałem podczas swoich wypraw ( na o wiele mniejszą skalę niż Twoje, Autorze). Natomiast ten artykuł pogrążył Ciebie, Autorze w moich oczach..
Chcesz przyjmować uchodźców? Przyjmuj, ale do siebie do domu. Sam ich nakarm, ubierz daj kieszonkowe i co tam jeszcze sobie wymyślą, ale niech nie dopłacają do tego wszyscy. Uważasz że powinniśmy ich wpuszczać do Europy – zacznij od swojego domu.
W Europie musieliśmy przez kilkadziesiąt lat ciężko zapracować na swój dobrobyt, a oni pakują się z butami i chcą mieć to samo od razu i za darmo.
Jednym z objawów lewactwa o którym mówi wiele osób jest właśnie dawanie ludziom pieniędzy za nic. ( tak jak i 500+, ale to osobny temat). Chciałbym dostawać za nic pieniądze tak jak to mają uchodźcy w socjalistycznej UE. Niestety nikt mi nie da, muszę na to zapracować rękami i głową, często w niewygodnych i szkodliwych warunkach, no ale taka specyfika mojego zawodu (spawacz).
Odnośnie uchodźców z Syrii – skoro mają u siebie wojnę, to niech chwycą za broń i walczą.. Jeśli nie są zdolni do walki o swój kraj, o swoje rodziny to naprawdę tylko ich problem i oznacza to że nie nadają się do niczego. No ale po co walczyć – lepiej pojechać do Europy, gdzie dostanie się kasę za to że się przyjechało, gdzie można robić co się chce, a wszyscy i tak się ulitują i powiedzą „biedni, pokrzywdzeni ludzie”. Podobne zdanie mam o Afryce – wolą się zabijać maczetami lub leżeć do góry brzuchami niż wziąć do roboty, bo potem i tak przyjedzie jakaś „misja humanitarna” i przywiezie im jedzenie i czego tylko zapragną.
Pozostaje pytanie: Po co im pomagać? Skoro sami sobie wybrali taki los to ich sprawa. Może dzięki temu, że nie będziemy im pomagać – co bardziej przedsiębiorcze jednostki wezmą się do roboty ( wątpliwe ale może jednak).
I jeszcze jedno – cytując Autora : „(…) Ludzie, którzy zmieniali świat, byli przede wszystkim silni duchem. Obecny świat nie potrzebuje więcej „silnych” ludzi. Potrzebuje za to ludzi wrażliwych i dalekowzrocznych.”
Właśnie obecny świat potrzebuje jak najwięcej silnych ludzi i dalekowzrocznych, ale nie w tym sensie w którym się wielu osobom wydaje.
Wrażliwych w złym tego słowa znaczeniu mamy o wiele za dużo.
Mądra dalekowzroczność polega na tym, że trzeba myśleć co będzie nie za rok tylko za lat kilkanaście (a który polityk myśli dalej niż do następnych wyborów).
„Odnośnie uchodźców z Syrii – skoro mają u siebie wojnę, to niech chwycą za broń i walczą.. Jeśli nie są zdolni do walki o swój kraj, o swoje rodziny to naprawdę tylko ich problem i oznacza to że nie nadają się do niczego.”
Adamie, te zdania pokazują, że o realiach wojny trwającej w Syrii powinien wypowiadać się specjalista. W tym kraju nie ma już broni, za którą można chwycić, mało jest też ugrupowań walczących o demokrację – pozostały jedynie drobne, skonfliktowane ze sobą grupy. Alternatywą w Syrii było przymusowe wstąpienie do armii Assada lub branka do ISIS lub pokrewnych mu ugrupowań. Dla kogoś walczącego po prostu o wolną Syrię zniknęły alternatywy.
Tak przy okazji: w latach 1980 -1990 wyemigrowało z Polski około 1 miliona osób (http://biurose.sejm.gov.pl/teksty_pdf_94/r-66.pdf). Czy zapytasz ich, dlaczego nie walczyli w tym czasie o wolność i demokrację w Polsce? O nich też powiesz, że nie nadawali się do niczego? Łatwo jest oceniać z perspektywy polskiego fotela, trudniej z perspektywy obozu dla uchodźców w Jordanii lub Libanie albo z punktu widzenia bezrobotnego Syryjczyka, wegetującego w slumsach jakiegoś tureckiego miasta. Właśnie dlatego w temacie tym wolę słuchać specjalistów czy aktywnych w terenie reporterów (polecam relacje Macieja Moskwy i Pawła Pieniążka, np. http://outride.rs/pl/uchodzcy-wewnetrzni-syrii-widza-nadziei-powrot-domow/). Mnie tam nie ma, ale mam nad Tobą tę minimalną przewagę, że rozmawiałem z ludźmi przybywającymi do Europy. Był to Syryjczyk z Damaszku, który w Turcji nie był w stanie przeżyć albo Hazarowie, uciekający z Afganistanu przez terrorem talibów. Możesz pisać, siedząc w ciepłym domu, że sami wybrali taki los, ale nie wiesz przez co przeszli.
Przy okazji: ani razu nie wspomniałem o przyjmowaniu uchodźców do Europy. Tą kwestię poruszyliście Wy, moi dyskutanci. Artykuł opisuje moje spostrzeżenia dotyczące sposobu, w jaki media pokazują świat i jak robimy to my, polscy podróżnicy i autorzy. Kwestia przyjmowania imigrantów wypłynęła w dyskusji za sprawą kilku osób, ja w artykule jej nie poruszałem. Tak, jak napisałem w ostatnich zdaniach mojego tekstu: wiem, że nasza rzeczywistość się zmieni, ale jak – nie potrafię przewidzieć.
>>> „W tym kraju nie ma już broni, za którą można chwycić, mało jest też ugrupowań walczących o demokrację (…)”
„Walka o demokrację” to w mojej ocenie nośny slogan, jeden z wielu, jakimi karmią nas media.
Jeżeli już ktoś czuje potrzebę jakiejś walki, to myślę, że lepiej by było powalczyć o edukację ludzi. Tak, aby byli w stanie o siebie zadbać, umieć odróżnić propagandę od prawdy, zrezygnować z doraźnych, osobistych korzyści na rzecz rozwoju całej społeczności, itp.
Do czego prowadzi demokracja najlepiej widać np. … u nas w kraju i to na każdym szczeblu. Także lokalnym. I nie mam na myśli tylko ostatniej ekipy. W wielu miejscach na świeci pod płaszczykiem „walki o demokrację” giną ludzie.
Demokracja prowadzi do tego, że społeczności pozwalają zarządzać sobą i swoją przestrzenią życiową ludziom, którzy nie mają ku temu żadnych umiejętności. Górę biorą emocje. Wybierają na swoich gospodarzy i przedstawicieli, politycznych celebrytów, którzy działają na rzecz grup interesu, które są w stanie zapewnić im reelekcję poprzez finansowanie i dostęp do mediów. Liczy się tylko reelekcja. Brakuje troski o przyszłość, o zasoby, o jakość życia całych społeczności, itp. Optymalizuje się korzyści dla grup interesu i to te grupy walczą między sobą tylko dla swoich korzyści. Zmanipulowane społeczności są pod wpływem mediów – w tym także mediów społecznościowych i pod wpływem tych mediów dokonują swoich wyborów. Moim zdaniem idea demokracji w dzisiejszym świecie się już nie sprawdza. To dobre w świadomych społecznościach, a takich jest coraz mniej. Dlatego edukacja, edukacja, edukacja, ….
Bardzo się dziwię tym wszystkim opiniom, które traktują patriotyzm jako swego rodzaju nacjonalizm, czy dalej, faszyzm. Już sama nazwa „patriotyzm” pochodzi od łacińskiego słowa „patria, -ae” (ojczyzna), a ta ma swój źródłosłów w łacińskim rzeczowniku „pater” (ojciec). Można powiedzieć, że ojczyzną w pierwotny sensie tego słowa jest ojcowizna, czyli to, co posiadamy z racji dziedziczenia i stanowi naszą własność. O to przede wszystkim należy dbać, troszczyć się, a jak potrzeba – bronić. Ponieważ ludzie nie są samowystarczalni, tworzą wspólnoty, których celem jest wzajemna pomoc i troska o siebie, ale w razie czego również obrona. Mamy tu wspólnoty lokalne, narodowe, wielonarodowe. Państwo jest organizacją, która ma służyć wspólnotom, czy wspólnocie danego kraju, posiadającego określone terytorium. To terytorium z całym jego bogactwem nazywamy również ojczyną, czyli ojcowizną całej wspólnoty, która zamieszkuje dane terytorium. Zobowiązani jesteśmy, przede wszystkim przez instytucje państwa, do wzajemnej solidarności, pomocy, a w razie czego i obrony ojczyzny. Ojczyzna w tym szerokim sensie, jest czymś czemu jesteśmy zobowiązani służyć (z roztropnością), a w razie potrzeby bronić.
Z tej perspektywy, prawem każdego państwa jest nieprzyjmowanie „obcych” jeśli obywatele uznają ich za zagrożenie dla bezpieczeństwa w jakimkolwiek jego wymiarze (ekonomicznym, militarnym, społecznym itp.). Zrównanie przybyszów z rodakami jest nieporozumieniem, bo to tak, jakby rodzina posiadająca ojcowiznę przyjęła do siebie kogoś obcego i dała mu część ze swojej własności. Oczywiście można tak zrobić, pytam tyko, czy Łukasz byłby gotów do takiego czynu? A może ktoś inny? Ponieważ jest to wbrew naturze ludzkiej, raczej nikt nie odważyłby się na takie posunięcie. Dlaczego jednak państwo miałoby przyjmować uchodźców, jak wiele osób postuluje? Odpowiadam. W socjologii jest takie prawo dotyczące odpowiedzialności. Im więcej osób jest zaangażowanych w proces decyzyjny, tym mniejsza odpowiedzialność za czyn. Łukasz może postulować przyjmowanie emigrantów ekonomicznych (zazwyczaj nie są to uchodźcy wojenni), bo nawet jeśli ziści się ten postulat, on i tak nie poniesie żadnej odpowiedzialności. Niknie w tłumie podobnie myślących społeczników, polityków, biurokratów itd. Jeśli jednak miałby przygarnąć ich do swojej ojcowizny, to gwarantuję, że tego nie zrobi. Wniosek: nie można się wyręczać innymi, chcąc realizować własne postulaty. Za wszystko trzeba brać odpowiedzialność, jakby samemu, bezpośrednio się w tym uczestniczyło. I na tym polega zdrowe podejmowanie decyzji w państwie, a nie na emocjonalnych zareagowaniach, współczuciach itp.
Zrównanie własnych obywateli i przybyszów jest zwykłym wynaturzeniem życia społecznego, jak wynaturzeniem życia rodzinnego byłoby przyjęcie na ojcowiznę „obcego” (nie mam tu na myśli adopcji) i nadanie mu równych praw do tych, jakie mają członkowie danej rodziny. To jest, mówiąc po ludzku, głupota.
Czym innym jest pomoc potrzebującym, którzy nie należą do wspólnoty, w której żyję. Oczywiście mogę pomagać, a nawet mam taką powinność, ale naczelną powinnością jest troska o swoich, najpierw rodzinę, potem społeczność lokalną, potem o kraj. Dziwię się więc, że Łukasz nie zauważa nędzy i biedy w naszym kraju, a pomaga gdzieś na „rubieżach” Europy. Chłopie, tylu bezdomnych mieszka w kanałach, jest zima, zamarzają tam. Zajmij się nimi, pomóż im!!! Wiesz ile jest porzuconych dzieci, które potrzebują ciepła drugiej osoby? Idź chłopie do domu dziecka i pomóż jakiemuś dzieciakowi, zaopiekuj się nim (nie chodzi nawet o adopcję). Kopsnij trochę kasy na prezent bożonarodzeniowy. Popracuj trochę z nimi charytatywnie. Są różne możliwości w tym względzie. Nie staraj się być mentorem, pełnić takiej lub innej rolę reportersko-opiniotwórczej jako podróżnik, ale bądź dobrym człowiekiem (mam nadzieję, że jesteś). Tylko tyle.
Jeśli chodzi jednak o pomoc przybyszom, to uchodźcom ekonomicznym nie jesteśmy nic winni. Podjęli taką a nie inną decyzję udając się do Europy, która miała być dla nich rajem finansowym. Powinni zadbać o siebie. Uchodźcom wojennym powinniśmy zapewnić takie warunki, które będą chroniły ich życie i zdrowie. Nic więcej, bo uciekli, aby nie stracić życia i zdrowia. To jesteśmy im winni. I tylko tyle.
Niestety mówienie o równości i braterstwie, które przyszło z kulturą Rewolucji Francuskiej jest po prostu mitem. Nie jesteśmy równi w świecie, bo najważniejsi są bliscy i nikt nie zrówna swojego syna z synem uchodźcy takiego, czy innego.
A co do braterstwa, oczywiście kocham uchodźcę jak brata… ale nie swojego. I każdy z Was ma zapewne tak samo.
Pozdrawiam
Czytam, i dochodzę do wniosku że dwa lata TVpis odniosły większy „sukces” niż dwa tysiące lat chrześcijaństwa. Mam tylko nadzieję że ten ogień zła, kłamstwa, obłudy i hipokryzji się szybko wypali. Upadek wartości, upadek kultury, upadek solidarności, upadek wiary itd.
Jak wiele można znaleźć argumentów by usprawiedliwić niechęć pomocy. Porażające.
Ile pieniędzy i energii poszło na kampanię antyimigracyjną a ile na pomoc uchodźcom?
Jeśli miałbym kogoś wskazywać na kogoś zainteresowanego takim obrotem spraw, to jest to Rosja – rząd i służby, ale nie wierzę w spisek, raczej korzystają z „koniunktury”. To się dzieje wszędzie. Nic nie powstrzyma „wędrówki ludów” ku lepszemu. Jeśli mamy przetrwać, to nie tyle, że powinniśmy, My MUSIMY Im pomóc na miejscu. Kosztem własnego rozwoju, solidarnie z całą Europą. Żadne przepisy, żadne mury, armie, morza, nacjonalizmy Ich nie zatrzymają bo Tu jest i tak lepiej niż Tam. Zawartość europejskiego śmietnika i woda w kałuży dla wielu z Nich jest szansą na życie, własna dzietność – emeryturą.
Kilka osób określiło Łukasza jako „odrealnionego naiwniaka” – jeśli nie bezpośrednio to w kontekstach wpisów. Uważam że jest odwrotnie, brak działania jest „nierealnym naiwniactwem” a jedynym słusznym kierunkiem jest pomoc Syryjczykom w Syrii, Afrykanom w Afryce. Nawet kosztem własnego rozwoju, bo inaczej Naszego rozwoju może nie być. W Polsce, w Europie, Im nie pomożemy bo po prosty nie damy rady. Możemy coś zrobić jako Unia Europejska – obronić się przed Rosją (militarnie) i „Afryką” (humanitarnie). Takiej szansy nigdy wcześniej nie było, ale są siły które chcą to rozwalić – Rosja?
Łukaszu – podróżniku, dziękuję za Twój „lewacki” 🙂 głos, pomyśleć że paradoksalnie „prawacy” powszechnie wyznają wiarę w „lewaka” Jezusa na którego nauce ukształtowały się „chrześcijańskie korzenie Europy”.
„pomyśleć że paradoksalnie „prawacy” powszechnie wyznają wiarę w „lewaka” Jezusa na którego nauce ukształtowały się „chrześcijańskie korzenie Europy”.”
Kiedyś hippisi uważali, że Jezus był pierwszym hippisem (zapewne dlatego, że nosił długie włosy i tworzył komunę), zaś komuniści uważali go za pierwszego komunistę. Teraz czytam o lewackim Jezusie (co prawda w cudzysłowie, który nie wiadomo jak czytać). Jakoś do tej pory, żaden z apostolskich Kościołów na świecie nie wpadł na ten pomysł. Dziwi mnie to również i z tego powodu, bo tzw. lewica kulturowa w Europie za wszelką cenę dąży do wyeliminowania chrześcijaństwa z życia publicznego. Dlaczego, skoro Jezus miał lewicowe poglądy?
Przykładanie miar politycznych do Ewangelii (lewactwo, prawactwo) jest nieporozumieniem z tego przede wszystkim powodu, że dotyczy ona zupełnie innej sfery rzeczywistości, niż rzeczywistość społeczno-polityczna. Ewangelia jest przede wszystkim objawioną (bo niemożliwą do zrozumienia na drodze racjonalengo, ludzkiego poznania) prawdą o Bogu, Jego relacji do człowieka i ma wymiar eschatologiczny. Nawet kwestie etyczne są tu drugorzędne.
A co do Rosji. Myślę, że w Europie żyjemy w swego rodzaju kloszu informacyjnym na temat tego, co się tam dzieje. Podobnie w Europie zachodniej żyją w kloszu informacyjnym na temat Polski. Powszechnie przedstawia się ją jako faszyzującą, w której nie ma wolności wypowiedzi, deptana jest demokracja. Podobnie mówi się o Rosji, bo nie zgadza się na ingerencję Zachodu w swoją gospodarkę (nie ma wolnej gospodarki!!!), w kulturę (np. zakaz propagowania homoseksualizmu, ideologii gender – więc jest zniewolenie kulturowe). Nikt nie pomyśli jednak, że tak właśnie wybierają Rosjanie! Dlaczego nie pomyślimy, że to Europa może stanowić zagrożenie kulturowe i finansowe dla niezależności Rosji? Trzeba trochę poznać Rosję, żeby o Rosji mówić. My z tą naszą wspaniałą oświeceniową cywilizacją Zachodu uważamy się za zbawienie dla innych narodów. A tak nie jest. Zachód nie jest Chrystusem narodów, choćby co poniektórzy sądzili, że Jezus miał poglądy lewicowe i starali się naśladować ideę zbawienia.
Z „lewackim” Jezusem, to był świadoma prowokacja z mojej strony. Przepraszam urażonych.
Chciałem w ten sposób boleśnie dotknąć powszechnego obecnie dualizmu (wg mnie spowodowanego propagandą nowogrodzko-toruńską). Z jednej strony idziemy rechrystianizować Europę, z drugiej strony (dla potrzeb polityki wewnętrznej) odmawiamy udzielenia chrześcijańskiej powinności. Polskę stać na przyjęcie znacznie większej grupy uchodźców. Mierzi mnie to – stąd prowokacja. Miłościwie nam panujący do perfekcji opanowali zasadę – dziel i rządź.
Zgadzam się, żyjemy w kloszach informacyjnych, ważne by ciągle próbować oddzielić ziarno od plew, uchwycić manipulację. Dzięki relacjom i spostrzeżeniom podróżników, reporterów mamy szansę dostrzec ziarno prawdy. O Rosji, więcej mi mówi kierunek wyjazdów zwykłych Rosjan, tych biednych i tych bogatych. Za czasów PRL-u nikt z nas nie miał wątpliwości jaki obrać kierunek. Ten kierunek to dobrobyt, i ten sam kierunek obierze „Afryka” choć z zupełnie innych motywacji i z inną determinacją.
„… Europa może stanowić zagrożenie kulturowe i finansowe dla niezależności Rosji?” – A nie odwrotnie? Polska poznała Rosję, nie należy mylić tylko Rosji z Rosjanami. Wojna na Ukrainie to świadome działanie mające zahamować rozbudowę UE (dobrobytu) na wschód w zasady – ciemny lód wszystko kupi. Przede wszystkim Rosjanie żyją w kloszu informacyjnym i z tego co wiem, tam propaganda i manipulacja informacją jest na poziomie mistrzowskim.
Cóż – „My z tą naszą wspaniałą oświeceniową cywilizacją Zachodu” – dopiero ok. 30 lat a „już” MY. jak ten czas leci. Jestem Polakiem! Europejczykiem! A urodziłem się człowiekiem wschodu.
Życzę tej „cywilizacji Zachodu”, i Rosjanom, i „Afryce”, i wszystkim którym jej brakuje – tylko niech ją budują Sami u Siebie by nie musieli po nią nigdzie chodzić. My, powinniśmy IM pomóc i się wycofać. Głównie po to by ONI po tę naszą „cywilizację” nie przyszli. Pomóc, nie kłamać o pomocy.
Wspierajmy małe organizacje jak np. PAH i „Kasisi” Szymona Hołowni. To małe organizacje robiące wielkie rzeczy. Głośno krytykujmy rząd który MÓWI zamiast ROBIĆ, DZIELI zamiast ŁĄCZYĆ … walczmy z propagandą, nie między sobą.
Pytanie: czy Amerykanie są zobowiązani (czyli, czy mają moralną powinność) pomocy każdemu biednemu Polakowi, bądź Ukraińcowi, Meksykaninowi, Kolumbijczykowi etc., który stanie na ich ziemi, a nie ma środków na utrzymanie? Nie, nie są winni takiej pomocy, bo imigrant przybył do nich na własne ryzyko. To jest kwestia odpowiedzialności za własne czyny. Podejmuję decyzję, że jadę do jakiegoś kraju i muszę się liczyć z różnymi okolicznościami, czyli przyjąć odpowiedzialność za moją decyzję. Ty zaś mówiąc, że powinniśmy przyjmować emigrantów przenosisz odpowiedzialność, która spoczywa na każdym uchodźcy indywidualnie, na państwa, do których dotarli i uważasz, że są one winne jakąś pomoc tym ludziom. Takie podejście jest myśleniem w duchu niektórych współczesnych teorii prawniczych i kryminalistycznych, głoszonych przez wielu lewicujących prawników (pani prof. Płatek, znana w Polsce feministka, prawniczka, w rozmowie z prof. Hołystem, kryminologiem, stwierdziła kiedyś w odniesieniu do sprawcy jakiegoś zabójstwa, że to nie on jest winny, lecz społeczeństwo, w którym się wychowywał, ponieważ proces jego socjalizacji przebiegł w sposób patologiczny). Podobnie jest z kwestią przyjmowania uchodźców. Próbuje się zrzucać odpowiedzialność za ich decyzje na społeczeństwa, które odmawiają ich przyjęcia, pomijając przy tym fakt odpowiedzialności samych uchodźców. Trochę to pokrętne postawienie sprawy na głowie.
Zastanawiałeś się, dlaczego uchodźcy wojenni z byłej Jugosławi byli przyjmowani przez Węgry, Austrię i Włochy i nie stanowili problemu dla tych państw? W czasie wojny na Bałkanach mieszkałem przez krótki czas w Budapeszcie u rodziny serbskiej. Nikt nie był bezczynny, każdy w taki lub inny sposób pracował i każdy szanował kulturę kraju, do którego przybył. Dlaczego nie stanowią problemu Wietnamczycy, Chińczycy i inni przybysze z Dalekiego Wschodu, a problem stanowią przybysze z Iraku, Syrii, Egiptu, Afganistanu?
Tak jak napisałem wcześniej, moralną powinność mamy przede wszystkim wobec swoich. Przybysz, jeśli odrzuca warunki, na jakich chce się go przyjąć i odrzuca szacunek dla kultury, do której przybywa, nie powinien (i to jest kwestia powinności wobec swoich rodaków) zostać przyjęty i nie powinna zostać mu udzielona pomoc. Koniec kropka.
Darku, część winy ponosi niestety nasz system. System, który z góry zakłada, że uchodźców trzymamy w obozach czy ośrodkach, każąc im być bezczynnymi. To wielki błąd. Powinniśmy włączać ich do naszego życia. Dzieci imigrantów ekonomicznych i uchodźców powinny uczyć się naszego alfabetu i historii. Dorośli powinni mieć możliwość pracy. Może nawet obowiązek. Uwierz mi, że wielu tego chce – jak ten, z którym rozmawiałem na granicy Serbii. Niestety, siedząc miesiącami w ośrodku dla uchodźców nie masz na to szans, zżera Cię nuda i agresja, a integracja jest fikcją. Tym niemniej, co do Twojego ostatniego zdania, zgadzam się w pełni.
Moglibyśmy – brzydko to zabrzmi – wykorzystać tych ludzi dla naszego kraju. Niestety rzadko to robimy. Bardzo polecam wysłuchanie/lekturę Alexandra Bettsa: https://www.ted.com/talks/alexander_betts_our_refugee_system_is_failing_here_s_how_we_can_fix_it, który to tłumaczy.
Polska pomaga. W zeszłym roku przekazaliśmy ponad 200 mln zł.
https://wpolityce.pl/polityka/374834-tak-polacy-pomagaja-ofiarom-wojny-na-bliskim-wschodzie-polska-przekazala-w-2017-roku-ponad-202-mln-zl
Ile z tej kwoty rząd Polski przeznaczył na pomoc dobrowolnie?
Jaka część tej kwoty to zobowiązania Polski wobec organizacji pomocowych do których należy? Unia Europejska (instrument turecki), ONZ, UNICEF, inne
Jaka część tej kwoty pochodzi ze zbiórek charytatywnych?
Jak ta kwota się ma do pomocy udzielanej przez naszych sąsiadów? np Czechy, Słowację
Dla przykładu: mała organizacja PAH, na pomoc rocznie przeznacza ok. 26 mln.
Jeśli te 202 mln rzeczywiście w całości pochodzi z budżetu to średnio na każdego polaka wypada 5 zł/rok. Dużo? Mało?
Panie Andrzeju, nie jestem specjalistą w tej materii, ale może ten artykuł wyjaśni te kwoty: https://tinyurl.com/pomocdlasyrii i czy są one wystarczające.
Informacji aż nadto. Pomocy – Bardzo mało. Dziękuję.
Pierwszy raz na tym blogu nie dałem rady przebrnąć przez komentarze, prawie jakbym wpadł na onet albo wp.
Łukasz zasugerował tym którzy mają faktyczny kontakt ze światem poza Polską aby więcej uwagi przykładali do tego jak naprawdę funkcjonują miejsca które odwiedzają i by dzielili się tą wiedzą ze swoimi czytelnikami.
Zwrócił też uwagę na nieuniknione zmiany czekające świat a naszą jego część w szczególności i na to, że należy poszukiwać realistycznych rozwiązań pojawiających się problemów bo zaklinanie rzeczywistości prowadzi do katastrofy.
Poprosił o namysł nad światem a dostał wiadro pomyj z klasycznym już zestawem lewacy – Soros – spisek – dżihad
Ciekawy jestem czy reakcja na wystąpienie na żywo była równie schematyczna?
Dziękuję za to spostrzeżenie! Nareszcie ktoś dostrzegł co było celem tego artykułu i sednem mojego wywodu w nim. Ten tekst dotyczy właśnie autorów i tego, jak dzielą się swoją wiedzą. Tylko tyle. Poważnie – gdybym chciał pisać o przyjmowaniu uchodźców do Polski i Europy obrałbym inną argumentację.
Łukasz, przyznam, że trochę się pogubiłam, krytykujesz blogerów za pobieżne osądy, niepogłębione próbą zdobycia szerszej wiedzy, a nam serwujesz opinię na temat tej pobieżności opartą na 1% blogów ( piszesz że 99% nie czytasz)- czyli na 5 blogach? Hmm… nie wiem teraz czy lepiej być w tej 5-tce, którą czytasz (a która musi być porażająco powierzchowna skoro stworzyłeś sobie taki osąd), czy w tych 495. których nie czytasz- więc chyba nic o nich nie wiesz?
To oczywiście pół żartem pól serio ( bo nikt nie jest doskonały). Rożnica pomiędzy wpisami na blogu, a reportażem polega na tym, że blogi są z założenia pamiętnikami- czyli pisaną pod wpływem chwili, osobistą relacją, a reportaż to zredagowany, wygładzony tekst, często poprawiony też przez kogoś innego, redaktora, korektora, wydawcę. To stara forma literacka- blog jest nowy. Być może za jakiś czas, komitet noblowski, który docenił ostatnio i opowiadania (Munro) i piosenkę (Dylan), nagrodzi znienacka jakiegoś blogera- czego Tobie, sobie i wszystkim innym blogerom życzę. Dużo Dobrego w Nowym Roku!
Kasiu, jeśli ktoś traktuje bloga jako pamiętnik, osobistą formę dla znajomych czy rodziny, to w porządku. Uważam jednak, że strony, które mają ambicje kształtowania gustów i pokazywania świata, a tych jest coraz więcej i coraz bardziej profesjonalnych, nie może już cechować płytkość.
Co do tego 1% – oczywiście internetowej twórczości przeglądam więcej, pod tą liczbą mam na myśli te, które zatrzymują mnie pogłębionymi czy trafnymi analizami.
Łukasz wiem, chciałam tylko pokazać, że to wszystko strasznie niejednoznaczne i żeby nie wylewać dziecka z kąpielą. Ja wierzę w cichutkie teksty- głębokie chociaż niekoniecznie bogate w wiedzę (bo jest na nią miejsce gdzie indziej). W szczerość, w autentyczność, w dobrą wolę w dzieleniu się swoim światem. Najbardziej rażą mnie działania autopromocyjne, teksty w stylu „zabiłem byka cóż to był za byk”, puszenie się, wynoszenie ponad innych i czynienie jedyną wyrocznią. Reportażyście to nie uchodzi- autor to wie, a bloger na razie nic nie wie- nie ma kanonów. To, jak i co będziemy pisać zostanie ukształtowane w inny sposób niż w przypadku reportażu (bo nie ma szkół i kontroli z zewnątrz). Także cieszę się, że dyskutujemy.
Hugo Bader idolem – no współczuję . 😂😂
Nie mam JHB go za swojego idola, znam i uważam za zasadne kontrowersje dotyczące jego książki o Broad Peaku. Tym niemniej to jedno zdanie, wypowiedziane na spotkaniu autorskim, uważam za prawdziwe.
Tez kiedyś czasami udzielałem się społecznie, ale dzisiaj na słowo „aktywista” reaguję alergicznie. Aktywiści, to często ludzie reagujący bardzo emocjonalnie i grający na emocjach, ale tez są to często ludzie pozbawieni umiejętności obiektywnego osądu sytuacji, widzący tylko część problemu. Marsz Do Aleppo każdy mógłby zorganizować, to łatwe. Ale dlaczego żaden aktywista nie popracuje nad planem, jak znaleźć pracę dla tych wszystkich uchodźców? Jeżeli brakowałoby u nas pracowników, to sądzę, że każdy pracodawca połakomiłby się na tanią siłę robocza w postaci grupy imigrantów. Dlaczego jednak tak się nie stało? Bo Europa ledwo radzi sobie z własnym bezrobociem. Łatwo jest nawoływać: „Ty zła, nieczuła Europo, nie chcesz przyjąć imigrantów”, ale pomysłów „Co dalej, jak już ich przyjmiemy” brakuje, a już na pewno takie pomysły nie pojawiają się na ustach aktywistów. Aktywiści tylko alarmują, że jest problem i wskazują innych palcem „Róbcie coś, żeby rozwiązać problem”.
Wiem, że wcześniej napisałeś, że twój artykuł dotyczy rzetelności dziennikarskiej, a nie problemu imigrantów, ale przecież dziennikarstwo to rozmawianie o samych problemach.
Jeśli na blogu podróżniczym napiszę o problemach krajów, które odwiedziłem i zrobię to w sposób obecnie modny – czyli pisanie o biedzie i obwinianie krajów pierwszego świata – to siłą rzeczy staję się aktywistą, bo wpływam na opinie moich czytelników, na ich osąd.
Ale czy jeśli sam nie mam do zaoferowania jakichś pomysłów, to czy uczciwe jest owo „wskazywanie winnych”?
Okej, otwórzmy granicę i wpuśćmy tych imigrantów. Ale co dalej? Jak znajdziemy dla nich zajęcie? Skąd weźmiemy dla nich kwatery, do godnego życia, którego oczekują? Jak zorganizujemy dla nich miejsca pracy, jeśli nie mam dla nich żadnej roboty? Czy stworzyć sztuczne zakłady pracy, wytwarzające „cokolwiek”, byleby poupychać gdzieś tych imigrantów? Przecież tak się nie da. Wie o tym każdy ekonomista, ale już nie każdy aktywista chce sobie zdawać z tego sprawę.
Jeśli natomiast nawet miałbym u siebie w firmie jakiś wakat, to w pierwszej kolejności dam go mojej bezrobotnej sąsiadce, bo jej dzieci bawią się na podwórzu z moimi. Już raz nawet tak miałem – załatwiłem sąsiadce pracę (nie u siebie; w innej firmie), dzięki czemu udało jej się stanąć na nogi i wyjść z trudnej sytuacji. Ale dla imigrantów pracy nie mam – bo w moim otoczeniu jest cały czas ktoś z Polaków, kto potrzebuje roboty. O rodaków musze zadbać w pierwszej kolejności.
Dlatego właśnie u nas nie ma zajęcia dla imigrantów. Ale aktywiści nie chcą tego rozumieć. Aktywista zorganizuje marsz protestacyjny a potem czeka, aż ja wykombinuję skądś miejsca pracy dla tych ludzi.
Nie przedłużając, to jest mój powód, dla którego nie piszę na swoim blogu o problemie imigrantów – bo nie chce być tubą wygłaszającą wzniosłe mowy o nieczułości i potrzebie pomagania, skoro w kwestii owych problemów nie mam ze swojej strony nic do zaoferowania.