Na większość moich wyjazdów w góry, niezależnie od pory roku, zabierałem sprzęt do gotowania. Najczęściej był to mały palnik, nakręcany na kartusz 230 g, czasem kuchenka na spirytus czy drewno – cokolwiek, co dawało mi komfort ciepłego posiłku na początek lub koniec dnia. Kuchenka zawsze lądowała w plecaku i raczej nie wyobrażałem sobie wyjazdu bez niej. Dwa razy musiałem odłożyć to przyzwyczajenie na bok.
Za pierwszym awaria palnika sprawiła, że podczas przejścia Karpat przez 5 tygodni nie dysponowałem źródłem ciepła. Za drugim brak sklepu turystycznego w Turcji spowodował, że wjechałem do Iranu bez paliwa. Przez pierwszy miesiąc mojej wędrówki irańskimi górami Zagros nie miałem nic do gotowania posiłków. Moje podejście zmieniło się, gdy zobaczyłem, że nawet na bardzo długim szlaku mogę przetrwać bez kuchenki. Ostatecznym dowodem na to było przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego w stylu „ultralight”. W ciągu 11 dni marszu pokonałem 500 km, nie mając żadnego sprzętu do gotowania.
Wędrówka górska bez zaplecza kuchennego okazała się więc nie tylko możliwa, ale i łatwa. Ma też sporo zalet, choć wymaga innego podejścia w zdobywaniu jedzenia.
Czy wędrowanie bez kuchenki ma jakieś zalety? Tak, jest ich kilka.
Czas i energia
Gotowanie posiłków, nawet tych, które wymagają jedynie zalania wrzątkiem, wymaga czasu. Otrzymanie kubka gorącej wody do porannej owsianki czy wieczornego dania, trwa przynajmniej kilka minut. Kilkanaście, jeśli gotujesz na wietrze, a Twoja maszynka nie jest bardzo wydajna. Kolejne minuty zajmuje przełknięcie posiłku, pozmywanie i spakowanie sprzętu. Jeśli przygotowujesz dwa posiłki dziennie, śniadanie opóźnia Twój wymarsz na szlak, a kolacja – Twoje pójście spać w chwili, gdy jesteś już zmęczony/a. Nawet gdy robisz to szybko, gotowanie zabiera 30-40 minut każdego dnia.
Jak wyglądają posiłki gdy pozbędziesz się kuchenki? Obudziwszy się, pakujesz swój sprzęt i po prostu ruszasz. Zamiast owsianki zjadasz kilka batoników, kanapek czy innych rzeczy, przygotowanych na rano. Robisz to zaraz po przebudzeniu, ale jeśli chcesz, także w marszu albo na pierwszym postoju. Kiedyś sądziłem, że bez śniadania nie potrafię wyjść na szlak. Teraz wiem, że pierwszy posiłek godzinę po wyruszeniu nie jest niczym dziwnym.
Nie zajmując się moją „kuchnią” oszczędzam energię. Po dojściu na biwak mogę szybciej pójść spać. Rano unikam szukania potrzebnej wody. Czas, jaki oszczędzam, mogę wykorzystać na marsz, ale także na dłuższy sen czy drzemkę na łące w połowie dnia.

Niezależność
Decydując z góry, że nie polegam na kuchence, oszczędzam sobie zmartwienia co będzie, jeśli to urządzenie zawiedzie. Szansa na awarię jest bardzo mała, ale jesteś niezależny/a od jeszcze jednego sprzętu.
Waga
Jeśli decydujesz się iść na lekko, brak kuchenki i menażki pozwala też zostawić w domu 300-600 gramów bagażu. Jeśli na Twoim szlaki celujesz w plecak ważący mniej niż 5 kg i zajmujący ok. 20 litrów, kilkaset gramów sprzętu zaczyna robić różnicę.
Jak wędrować bez kuchenki?
Taka wędrówka udaje się najlepiej tam, gdzie masz w miarę stały dostęp do zaopatrzenia. Polskie góry są tego najlepszym przykładem. Idąc Głównym Szlakiem Beskidzkim zabierałem do plecaka zapas na maksymalnie 2 dni (w Bieszczadach i Beskidzie Niskim) lub 1,5 dnia (dalej na zachód). Przed wyjściem znajdowałem na mapie miejsca, w których możliwe było zrobienie zakupów i zahaczałem o nie. Ilość jedzenia, jaka kupowałem, zależała od tego, jak daleko znajdował się kolejny sklep. Śniadanie traktowałem dość dowolnie, starając się jeść rzeczy lekkostrawne. Były to więc płatki musli, batoniki czy proste kanapki. Jeśli w ciągu godziny-dwóch od obudzenia się mogłem dojść do schroniska, najlepszym początkiem dnia była jajecznica.
Wielokrotnie w ciągu dnia przechodziłem przez miejscowości. Sklep stawał się wtedy miejscem na obiad, złożony z mieszanki tego, na co akurat miałem apetyt. Najczęściej były to: fasolka w sosie pomidorowym lub puszka tuńczyka, pieczywo i kawałek sera. Popołudniowe zejście do miasta oznaczało wizytę w barze i ciepły posiłek. Po takim zastrzyku kalorii w ciągu dnia, wieczór kończyłem już tylko niewielką przekąską.
Jednym z moich ulubionych trików, gdy wędruję bez kuchenki, jest jedzenie obfitego, wieczornego posiłku na 2-3 godziny przed zakończeniem dnia. Mam wówczas dużo energii na ostatnich kilometrach i pokonuję je szybkim tempem, a spać idę najedzony. Nad ranem nie tracę zaś czasu na gotowanie, ale „wrzucam” coś w marszu lub na pierwszym postoju.
Część potraw nie wymaga gotowania. Owsianka czy kuskus mogą być uwodnione także bez podgrzewania. Idealnym śniadaniem jest wówczas owsianka z owocami i mlekiem/kakao w proszku, kanapki, słodkie pieczywo. W ciągu dnia możesz wspomagać się natomiast tym samym, co na normalnej diecie górskiej: czekoladą, orzechami, suszonymi owocami, batonami proteinowymi. Mnóstwo kalorii dostarczy Ci np. masło orzechowe, mięso, ser, ryby, a ich smak urozmaicą Ci krakersy. Z kolei zejście do cywilizacji pozwala naładować się świeżymi warzywami i owocami. Idąc przez miasto regularnie wrzucam do plecaka niewielki chleb, masło, awokado i pomidora, które tworzą pyszną i zdrową kombinację. Głód owoców przypomina, że potrzebuję odnowić zapas witamin, a apetyt na sok podpowiada, że brakuje mi elektrolitów lub mięśnie domagają się regeneracji.
To wszystko to oczywiście produkty dostępne w Polsce. A za granicą? W Hiszpanii, na szlaku do Santiago podstawą mojej diety była podwójna tortija ziemniaczana na śniadanie oraz bagietka z 2 puszkami tuńczyka lub spaghetti z sosem i tuńczykiem na kolację. W drodze przez Iran moja dieta musiała być szczególnie dobrze zaplanowana – przy braku kuchenki miałem do przejścia 4-6 dniowe odcinki z niewielkim zaopatrzeniem po drodze. Rozwiązaniem była niemal zawsze wizyta na bazarze, który opuszczałem, niosąc zapas chałwy, orzechów, daktyli, suszonych owoców. W przydrożnych sklepach ratowały mnie puszki z fasolą oraz korma sabzi. Zobaczyłem, że nawet w odmiennym kręgu kulturowym i z dala od cywilizacji, możliwe jest wędrowanie bez kuchenki.

Zwiększ swój dystans
Marsz bez palnika na gaz i całego „zaplecza kuchennego” sprawdza się u mnie najlepiej, gdy chcę przejść długi dystans w ciągu dnia. Czas, jaki poświęciłbym na gotowanie, pozwala mi przejść dodatkowe 3-4 km. Moja metoda sprowadza się wtedy do trzech zasad: wstać wcześnie, iść do późna i jeść w trasie, łącząc posiłki z odpoczynkami. Takie podejście stosowałem na Głównym Szlaku Beskidzkim, na którym przeciętny dystans wyniósł 46,5 km dziennie.
Co spakować?
Nawet nie biorąc menażki i kuchenki, wciąż potrzebujesz czegoś, co pomoże Ci zjeść Twój posiłek. Podstawą będzie łyżka oraz nóż/scyzoryk, z otwieraczem do puszek. Rzeczą, która przydaje mi się także na krótkich szlakach jest składane naczynie, wykonane np. z torebki posiadającej płaskie dno. Używam do tego celu szerokiej i sztywnej torebki po daniu liofilizowanym, którą przyciąłem na kształt miski. Po otwarciu stoi ona pewnie na płaskiej powierzchni i mieści ok. 1,5 litra. Podobną rolę spełni sztywne opakowanie po porcji lodów, do którego zawsze dodawane jest solidne wieczko. Możesz zaimprowizować naczynie, ucinając jeden z boków w kartonie po soku/mleku. Myj je po każdym posiłku, a posłuży Ci zaskakująco długo.

Jedzenie na szlaku to sprawa bardzo indywidualna. Zależy od naszego doświadczenia, temperatury, warunków w jakich się poruszamy i upodobań. Są tacy, co nie dają rady wystartować na szlak bez porannej kawy czy zastrzyku kalorii. Czasem ciepły posiłek po prostu podnosi morale. Trudno też wyobrazić sobie bez maszynki zimową wędrówkę, jeśli trwa więcej niż dzień. Zimą warto ją mieć choćby jako awaryjne źródło ciepła. Planując marsz na lekko, zwłaszcza latem i z małym bagażem, warto jednak przemyśleć, czy kuchenka będzie konieczna. Być może jej brak pozwoli oszczędzić czas i energię, wcale nie czyniąc diety uboższą.
5 odpowiedzi
Super że o tym napisałeś! Ja sam też przekonuje się do tej samej idei wyżywienia zwłaszcza na krótkich wyjazdach – weekendowe wypady rowerowe z sakwami bez palnika to ogromna oszczędność czasu, a w krajach gdzie mamy do czynienia z dużą ilością jedzenia na ulicach zamiast palnika zabieram po prostu szczelny pojemnik plastikowy do którego zamawiam sobie posiłek + korzystam z wrzątku gdy jest dostępny. Szczelne dlatego, że czasem trafiają się zupy i czasami chcę je zjeść później. Oczywiście waży to trochę więcej ale ma trochę więcej zastosowań. Pozdrawiam!
Są (jak często) dwie szkoły: falenicka i otwocka. Nie przechodze ułamka tych dystansów jak autor, ale największa frajdą jest pichcenie czegoś na szczycie, w miejscu widokowym czy ogólnie ok1000m.
Nie mówię że taka motywacje jest lepsza czy gorsza, jest po prostu inna. Oprócz krótkiego zimowego dnia nie zachodzi tzw „oszczędzanie czasu”
Dobry wpis! Ja jakiś czas temu podjąłem decyzję, że na najbliższą wyprawę nie zabieram kuchenki. Oszczędzam nieco wagi w plecaku, nie muszę tracić czasu, a też w razie ew. awarii, skończenia się gazu itp. nie noszę jedzenia, którego nie mogę przyrządzić inaczej niż przy pomocy źródła ciepła. Przy wyprawach w miejsca, gdzie raz na parę dni ma się dostęp do sklepów (gdzie można poprosić o wrzątek) czy barów (gdzie po prostu płacę za posiłek) takie rozwiązanie świetnie się sprawdza.
Gdy szedłem do Santiago, to w pewnym momencie skończył mi się gaz i zauważyłem, że spokojnie mogę się wyżywić mając tylko dostęp do sklepów.
Mój zestaw obecnie to: scyzork (spełnia parę innych funkcji), łyżkowidelec, niewielki kubek oraz składana miska z pokrywką. Miska służy za pojemnik, aby móc przenosić jedzenie, którego mam w nadmiarze. Mogę zrobić sobie rano sałatkę na cały dzień i jeść ją na postojach. Złożona zajmuje bardzo niewiele miejsca i mało waży.
w dzikich miejscach, daleko od cywilizacji z braku palnika czy gazu zdarzało mi się gotować na ognisku. Lubię ciepłe jedzenie, nie lubię smaku tabletek do czyszczenia wody, więc herbata to mój codzienny luksus. Przeżyłam tak zimową Korsykę, teraz wiosenne Chile. Stalowy kubeczek za 30 zł o dziwo wcale w takich warunkach nie pada, a waży tylko 80g. Wrzątek powstaje wcześniej niż na kuchence na patyki i można gotować dla kilku osób na raz. Najlepiej wstawić kubek do żaru i mieszać. Ognisko może być malutkie, pomiędzy kamieniami.
Zgadzam się z Kasią, mini ognisko pozwala zagotować wodę w parę chwil przy minimalnej ilości opału; można je rozpalić nawet z suchych badyli borówkowych itp, jeśli drewna brak. Nieraz tak gotowałam posiłki, zawsze szybko i sprawnie.