Samotna wyprawa – czy jest się czego bać?

Nie wyruszaj w góry samotnie”. Takie ostrzeżenie znajdziesz na wszystkich stronach GOPR, do znudzenia powtarzają je przewodniki. Samotne wyjście w góry wydaje się zahaczać o głupotę, zwłaszcza zimą i prawie każdy tego odradza. A mimo to są ludzie, którzy próbują swoich sił samotnie, nawet w najwyższych górach świata, pośrodku pustyni Gobi czy wędrując przez lądolód Antarktydy.

Marek Kamiński samotnie dotarł do bieguna południowego. Amerykański alpinista Steve House, po trwającej prawie 42 godziny trudnej i samotnej wspinaczce, wszedł na iglicę K7 w pakistańskim Karakorum. Aleksander Doba w 99 dni przemierzył kajakiem Atlantyk. Historię największych wypraw często piszą, działający bez wsparcia, samotnicy. Wiedzą, że narażają się na śmiertelne ryzyko, ze świadomością, że w razie wypadku nie będzie nikogo, kto mógłby przyjść im z pomocą. Oddają swoje życie w ręce nieprzyjaznego żywiołu, mając nadzieję, że wyjdą z tej przygody cało. Zimą każdy ratownik górski ostrzeże przed samotnym wyjściem nawet w polskie góry, nie wspominając o najwyższych szczytach świata.

Czy w takim razie ci wszyscy ludzie są szaleńcami? W końcu ich działania przeczą instynktowi samozachowawczemu. Nie tylko narażają się na śmierć – robią to samotnie. Wyglądają, jakby szukali tej śmierci na szczytach czy pośrodku lodowej pustyni. Prawda jest jednak taka, że nikt z nich nie chce ginąć. Wszyscy oni szukają życia, a jego znaczenie czują właśnie wtedy, gdy ocierają się o granice niemożliwego.

Dla mnie podróż, jeśli ma być naprawdę podróżą, musi odbywać się samotnie albo w bardzo małej grupie. Przemierzanie świata w tłumie staje się co najwyżej wycieczką, podczas której bardziej skupiam się na uczestnikach oraz relacjach między nami, niż na tym co mnie otacza. Jeśli podróż ma doprowadzić do wewnętrznej przemiany, a temu w dużej mierze służy, to musi odbywać się w ciszy, a tej nie zapewni tłum ludzi dokoła. Podobnie obecność wynajętego przewodnika odcina mnie od rzeczywistości, którą chcę poznać. Jego obecność ochroni mnie przed potencjalnymi zagrożeniami, ale nie pozwoli wtopić się w miejsce, do którego trafiłem. Przewodnik jest zawsze bezpieczną, ale jednak barierą, między mną, a światem.

Po raz pierwszy wyszedłem samotnie w góry kilkanaście lat temu. Moim celem było wówczas przejście polskich Karpat, w sumie około 500 km i 3 tygodnie samotnej wędrówki. Rok później przyszła kolej na samotną włóczęgę przez Bieszczady i Beskid Niski, a w 2004 roku samotnie wyruszyłem na przejście Łuku Karpat. Moja samotna przygoda z górami była skokiem na głęboką wodę, stała się jednak świetną lekcją samodzielności i pokazała mi, jak może reagować umysł w czasie takiej wielotygodniowej izolacji. Bywały chwile, w których czułem się samotny i było to niewesołe uczucie. Bycie samemu nie musi mieć jednak negatywnego znaczenia. Uczucie bycia samemu spodobało mi się na tyle, że od tej pory szukam go stale.

Jest jeden drobiazg, do którego muszę się przyznać. Jestem introwertykiem i swoją siłę do życia czerpię z wewnątrz. W samotności mogę skupić się nad moją pracą, czego najlepszym dowodem jest tekst, który właśnie czytasz, a który powstał późną nocą, w chwili samotności i wyciszenia. To rzecz, którą trudno zrozumieć gdy jesteś ekstrawertykiem, a źródłem energii są dla Ciebie spotkania z ludźmi i przebywanie w grupie. Podobnie nie mogła jej kiedyś zrozumieć moja rodzina i znajomi. „Samotność to taka straszna trwoga” – śpiewał Ryszard Riedel. Jest jednak wielu ludzi, którzy, przynajmniej co jakiś czas, potrzebują samotności i zamknięcia w sobie, by odzyskać siły do życia. Samotność to źródło mojej siły. Dzięki niej mogę być sobą.

samotna-wedrowka-2

Czy przebywanie wśród ludzi jest zawsze potrzebne? Wiele razy, w pracy i w podróży, doświadczyłem czegoś, co określa się mianem „myślenia grupowego”. Zespół kilku ludzi powinien dysponować większą ilością danych, ale rzeczywistość jest inna. Duża liczba osób, mających tę samą pozycję w grupie, powoduje rozmycie odpowiedzialności i sprzyja podejściu „inni coś wymyślą”. W trakcie moich podróży miało miejsce wiele sytuacji, które opisać można taką oto wymianą zdań:

– W prawo czy w lewo?
– Nie wiem, zdecyduj.
– To może w prawo…
– No… OK…

(Mija godzina i nagle odkrywamy, że jesteśmy na manowcach).

– Wiesz, chyba jednak nie tędy.
– Cholera! Wiedziałem, że tak będzie! Wiedziałem, żeby pójść inną drogą, ale już nie chciałem nic mówić!
– To trzeba było!
– Aaa… Znowu byś powiedział, że narzekam.

I tak do następnego razu.

Mówi się, że w grupie raźniej. To nie jest reguła. Wiedza i zapał członków grupy nie zawsze się dodają. Wręcz przeciwnie, podróżując z innymi, często wybieramy drogę, która jest kompromisem między opiniami nas wszystkich. Niestety, kompromis zawsze leży pośrodku, jest to więc wariant najbezpieczniejszy, który i tak nie zadowala nikogo.

Oczywiście generalizuję. Na pewno zdarzały się i zdarzają duże wyprawy, na których współpraca w ekipie przebiega świetnie. Sam pamiętam kilkunastoosobowe wyjazdy, które okazały się fajnymi przygodami i mocniej zadzierzgnęły nasze relacje. Wyjazdy w góry nauczyły mnie jednak, że największą dynamikę i elastyczność ma mały, 2-4 osobowy zespół. Jeśli w tej małej grupie znajda się sprawnie działający i zdeterminowani ludzie, którzy potrafią porozumieć się niemal bez słów, taki team może zdziałać cuda.

Nie zmienia to jednak faktu, że najważniejsze i najpiękniejsze chwile, jakie otrzymałem od gór, przeżywałem głównie w samotności. Co jakiś czas, w trakcie spotkań lub pokazów słyszę pytanie: „Czy nie boisz się chodzić w góry/podróżować sam?”. To samo pytanie przeczytałem już w wielu listach. Moja odpowiedź jest niezmienna: nie. Dobrze przygotowana, samotna wyprawa lub podróż wcale nie będą bardziej niebezpieczne od grupowej. Samotność nie musi oznaczać zagrożenia. Zauważyłem, że jest dokładnie odwrotnie: podróżując samotnie łatwiej skupiam się na „tu i teraz” które mnie otacza, jestem bardziej uważny, a samotna wędrówka przynosi dużo więcej przemyśleń, refleksji. Samotność jest także stanem, w którym dużo łatwiej dochodzi do głosu moja intuicja, której nie zagłusza zgiełk innych. Chodzenie samemu rozwija pewność siebie i umiejętność przetrwania trudnych chwil, także po powrocie na niziny.

samotna-wedrowka-gory

Warto podróżować samotnie. Warto samotnie chodzić w góry. Nie ma znaczenia czy jesteś kobietą, czy mężczyzną, ile masz lat i jakie jest Twoje doświadczenie. Jeśli czujesz, że na Twojej drodze pragniesz samotności, po prostu zrób to i odważ się wyruszyć z domu w pojedynkę.

Łatwo powiedzieć, ale jak się do tego zabrać? Jak zacząć swoją samotna przygodę, gdy dotychczas podróżowało się tylko z kimś? Zastanawiając się nad tym, spisałem 10 punktów, które mogą w tym pomóc. Odnoszą się one do wędrówek górskich, ale większość z nich możesz znakomicie zastosować także podczas podróży po obcym kraju. Opisuję je w punktach poniżej oraz na załączonym filmie.

  1. Nie bój się podróżować samotnie, jeśli czujesz, że to lubisz i tego chcesz, że leży to w Twojej naturze. Kiedy odkryjesz, że podróżowanie w towarzystwie innych nie daje Ci radości, a nawet męczy, po prostu spróbuj pójść własną drogą.
  2. Jeśli nie masz żadnego doświadczenia w samotnych wędrówkach, zacznij od łatwych i krótkich szlaków, stopniowo zwiększając trudności i dystanse. Doświadczenie przychodzi z czasem i przebytymi kilometrami. Nie wybieraj, jako swojej pierwszej samotnej trasy, trawersu Grenlandii czy przejścia Gór Brooksa na Alasce. Nie warto skakać na zbyt głęboką wodę. W najlepszym przypadku zrazisz się pierwszym niepowodzeniem i nigdy więcej nie spróbujesz.
    Jaki szlak jest dobry, by spróbować swojej pierwszej, samotnej wędrówki? Zacznij od poznawania miejsc w Twojej okolicy, nawet jeśli są to proste, nizinne szlaki. Wybierz się tam na weekendową wycieczkę z namiotem. Gdy zobaczysz, że samotne wędrowanie jest tym, co lubisz, wybierz się w niskie góry, wydłużając dystanse i czasy jakie pokonujesz. Jeśli 3 tygodnie samodzielnej drogi nie będą dla Ciebie problemem, możesz wyruszyć np. na Główny Szlak Beskidzki, przecinający całe polskie Karpaty. Po takiej wędrówce będziesz już gotowy/a na naprawdę wielką przygodę!
  3. Zdobywaj wiedzę o miejscu, przez które idziesz. Zanim wybierzesz się samotnie w góry, przestudiuj mapy i przewodniki, i porozmawiaj z tymi, którzy tam byli. Nie chodzi o to, by znać na pamięć przebieg każdego szlaków, kiedy idę sam w góry staram się jednak poznać, choćby orientacyjnie, przebieg grzbietów i dolin, odległości do najbliższych dróg czy wsi, szukam źródeł wody, potencjalnych miejsc na biwak, możliwych dróg odwrotu, gdyby zepsuła się pogoda lub zabrakło mi sił. Naucz się nawigowania z mapą i kompasem. Dowiedz się, jakie potencjalne niebezpieczeństwa możesz spotkać na drodze. W trudnych sytuacjach takie przygotowanie procentuje.
  4. Nie bój się zgubienia, ale bądź na nie przygotowany/a. Dobry nawigator to nie ten, który się nie gubi – tacy prawdopodobnie nie istnieją – ale taki, który dysponuje wystarczającym sprzętem, zapasem paliwa i jedzenia, by móc odszukać drogę bez pośpiechu, a w razie potrzeby także rozbić namiot i przeczekać, aż mgła opadnie, a deszcz przejdzie.
  5. Poznawaj siebie, swoje słabe i mocne strony. Rozwijaj w sobie świadomość tego, co możesz sam/a, a na co nie masz sił i umiejętności.
  6. Gospodaruj oszczędnie swoimi siłami i zachowaj rezerwę „mocy” na wypadek, gdybyś musiał/a iść dłużej niż planujesz. Jeśli okaże się, że nie możesz znaleźć wody, schronienia lub musisz dotrzeć do cywilizacji, a wymaga to jeszcze kilku godzin marszu, musisz mieć w sobie siłę na ich pokonanie. Pamiętaj, że jesteś sam/a i być może nie ma w okolicy nikogo, kto może Ci pomóc.
  7. Nie bój się ciszy i milczenia. Współczesny świat atakuje nas milionem bodźców. Tysiące reklam walczą o Twoją uwagę każdego dnia, na każdym rogu ulicy. Nasze miasta i drogi pełne są hałasu. Po pewnym czasie przyzwyczajamy się do nich i nasza wrażliwość zostaje stępiona, a gdy znajdziemy się nagle w zupełnej ciszy dopada nas coś w rodzaju ataku paniki. Nieprzywykli do pustki w uszach i w głowie, szybko włączamy to, co mamy pod ręką. Stąd chyba biorą się ludzie, idący przez góry z grającymi telefonami.
    Jeśli o mnie chodzi, uważam ciszę i milczenie za jedne z cenniejszych rzeczy, jakie daje mi samotna wędrówka. To także dla nich chodzę w góry i uważam, że warto ich szukać. Dzięki ciszy odkrywam na nowo, że potrafię usłyszeć bicie własnego serca lub kroki zwierząt za ścianą namiotu.
  8. Rozwijaj w sobie uważność. Patrząc z perspektywy lat widzę, że właśnie jej brak był moim problemem podczas pierwszego przejścia Karpat. Zajęty własnymi myślami, zmęczeniem i kłopotami ze sprzętem, często zapominałem o obserwowaniu otoczenia. To sprawiało, że regularnie gubiłem szlak, nawet w łatwych miejscach, a potem błądziłem godzinami. Gdybym potrafił wtedy bardziej skupić się na otoczeniu, do wielu takich wypadków często by nie doszło. Znacznie łatwiej przychodziło mi to 9 latach, w trakcie tegorocznego przejścia. Dlaczego? Nie do końca wiem. Może to doświadczenie? A może fakt, że dużo mniej myślałem o sprzęcie, który praktycznie nie sprawiał mi problemów? To także, ale nie tylko. Podczas ostatniej wyprawy szedłem spokojnie, z głową wolną od niepokoju, czując, że jestem gotowy na zmierzenie się 2 tysiącami kilometrów wędrówki. Lęk i niepewność, które poprzednio często mi towarzyszyły, odbierały umiejętność skupienia na drodze.
  9. Samotność wyzwala kreatywność. Praca w grupie rozwija może umiejętności społeczne, ale zgiełk głosów wokół zabija myślenie twórcze. To w ciszy i samotności przychodzą mi do głowy pomysły na nowe podróże albo teksty, które znajdziesz na tym blogu, rozwiązania problemów, które męczyły mnie od wielu dni. Mając ciszę wokół siebie potrafię uważnie obserwować to, co dzieje się w Twoim umyśle.
  10. Zaufaj intuicji. Cichy głos, który pojawia się w Twojej głowie, często podpowiada Ci to, z czego nie zdajesz sobie świadomie sprawy.

Powyższa lista nie powstałaby, gdyby nie samotna wędrówka. Było to pewnego słonecznego dnia, w górach Gurghiu, w czwartym tygodniu wędrówki Łukiem Karpat. Szedłem przez gęsty las, w dziczy, bez ścieżki, kierując się jedynie mapą i wolno przedzierając się przez pokryty zaroślami grzbiet. Najbliższa droga znajdowała się dwie godziny ode mnie, od najbliższego domu dzieliło mnie pół dnia drogi. Byłem zdany tylko na siebie, bez możliwości wezwania pomocy lub łatwego zejścia z gór. Nie bałem się jednak, mimo powolnego tempa. wędrówka dawała przyjemne poczucie odizolowania od reszty świata. Byłem tylko ja i las, który mnie otaczał, nic nie zakłócało tamtej chwili. I właśnie wtedy, gdy mój umysł uspokoił się i pozbył balastu wszystkich zbędnych spraw, otworzyło się w mojej głowie małe okienko, przez które zaczęły napływać myśli. Usiadłem, wyjąłem z plecaka notes i zacząłem je spisywać, a po kwadransie lista, którą przed chwilą przeczytałeś/aś, była przelana na papier.

Warto wędrować samotnie dla takich właśnie momentów.

Zobacz również

35 odpowiedzi

  1. Nie wiesz, co cię czeka, nie możesz bać się nieznanego.
    Nikt się nie boi nieznanego. Jedyne czego się boisz to utrata znanego(starego).
    Cytat z książki „Przebudzenie”. Pewnie czytałeś, ale jeżeli nie to polecam, bo jest to książka dla ciebie.

  2. Mnie najtrudniej przed podróżą będzie się pożegnać z moim małym siostrzeńcem (chłopczyk ma 7 lat). Wyruszam tak na rok maże dwa lata, najpierw w Polskę – chcę slalomem 😀 dojść nad morze. Później na dłużej albo na południe Europy i stamtąd na zachód aż do Portugalii, albo na północ do Estonii (krócej ale i zimniej) może stamtąd uda się dostać Finlandii. Dwie skrajnie różne drogi. Na chwilę obecną skłaniam się bardziej ku południu, ale może to dlatego, że za oknem zima.
    Właściwie nie planuję podróży – w sensie drogi, choć wiem, że ułatwiło by mi to wiele. Ale chyba właśnie o to mi chodzi. Rzeczy mam zamiar zabrać jak najmniej, pieniędzy również. Podróżować będę raczej na nogach niż stopem. Cel: chciałabym jeden raz w życiu zobaczyć ocean jeśli zaś chodzi o Polskę chcę się wyciszyć.
    Tylko nie wiem czy chciałabym wracać.

      1. Mnie też zaciekawiła, bo niewiele osób podróżuje pieszo. Pełno jest blogów o autostopie, o ludziach którzy studiują i tylko czekają na jakieś wolne, albo takich którzy rzucają wszystko i ruszają w drogę. Podróżowanie samotne, zwłaszcza pieszo wymaga wiele dyscypliny i umiejętności zorganizowania siebie, a także dbania o sprzęt, jeżeli nie ma się za dużo pieniędzy. Hipisi, czy ludzie drogi, ci co jeżdżą stopem(nie wiem jak ich nazwać) są często niechlujni i mają wszystko w dupie dlatego mówi się o tym, że nie są przywiązani do rzeczy, a tak naprawdę gdyby je mieli nie umieliby o nie zadbać(po za tym dużo alkoholu i imprez – to ich niby korzystanie z życia). Piszę tak natchniony książką którą właśnie czytam, mianowicie: „W drodze” Jack Kerouac.
        Dlatego zainteresowałem się twoją osobą.
        Polecam film „6 miesięcy nad Bajkałem” http://www.youtube.com/watch?v=uGMUwTpCVbQ
        Łukaszowi pewnie się spodoba.

  3. Zależy jak mi się sprawy ułożą. Najpierw muszę pozałatwiać pewne sprawy – m.in. skończyć studia (jestem na ostatnim roku). Później przygotowania do trasy i w drogę.
    W Polskę chcę ruszyć późną jesienią/ wczesną zimą tak, aby najpierw się sprawdzić w mrozie i na roztopach. W lecie będzie mi łatwiej. Tej dłuższej trasy na razie nie planuję, bo nie lubię za bardzo wybiegać w przyszłość. Ale, jeśli już to trasę południowo-zachodnią pokonam w czasie polskiej zimy, a północną po roztopach i tak, aby zahaczyć o zimę na Estonii (tam raczej przeczekać wiosnę i znów latem w dalszą drogę). Nie wiem jak inni, ale ja uważam, że przedwiośnie to najgorsza pora roku w obcym kraju, na terenie, którego się nie zna, z małą ilością sprzętu i bez stałych „dostaw” jedzenia.
    Jeśli chodzi o bloga – nie przewiduję brać sprzętu. Moje morale na pewno, by się podbudowywało wiedząc, że ktoś czyta o tym wszystkim, ale sprzęt to dodatkowy bagaż, a ja chcę zabrać naprawdę niezbędne minimum. Poza tym jestem tradycjonalistką do kwadratu 🙂 często po prostu wystarcza mi zeszyt i długopis.
    Ostatnią rzeczą, która przemawia za tym, żebym nie pisała bloga to to, że mam ciężki nierzadko melancholijny styl. Nie lubię się nad sobą rozczulać, lecz w tym co piszę namiętnie skupiam się na swoich przemyśleniach (dużo bardziej niż na sytuacji w której się znajduję).

  4. Swietny artykuł! Opisałeś wszystko co może dać wycieczka w pojedynke, „natchnienie” zrobiło robotę 😉

    Są ludzie którzy boją się samotności, chcą zawsze otaczać się innymi ludźmi i tacy co ją akceptują, przyjmują taką jaka jest. A jest dokladnie taka jaką chcemy aby była. I w tym tkwi jej piękno.

  5. Odkąd mieszkam w Polsce (dorastałem w Europie Pn.), da się zauważyć, że introwersja jest tu mniej akceptowana niż na Północy — ale podejrzewam, że np. dla Włochów Polacy są uber-introwertyczni. 🙂

    P.S. Łukasz, a robiłeś kiedyś inwentarz MBTI na typ osobowości? Wygladasz mi na ISTJ albo INTJ 🙂

  6. Wyruszam w Bieszczady. Jak tylko skończy się zima. Pierwsza myśl o takiej samotnej wędrówce pojawiła się parę lat temu ale nie było ku temu środków, rok temu zacząłem plany na poważnie i zbieranie środków. Bieszczady znam nie od dziś, jeżdżę tam od 7 roku życia ale samotna wędrówka to co innego niż wypad na kilka dni ze znajomymi. Mam zamiar przejść je wzdłuż i wszerz jeśli można tak powiedzieć. Odwiedzić wszystkie szlaki potrzebne do zebrania odznak GOT PTTK ale chcę też odwiedzić dziksze tereny. Wszystko na własnych nogach, nie jestem fanem „stopa”. Wątpliwości nadal mam mnóstwo, szczególnie typu „czy dam radę psychicznie” ale odkąd wczoraj znalazłem przypadkiem ten blog wszystkie informacje, które tu znalazłem już mi ogromnie pomogły a pomogą jeszcze więcej. Dzięki piękne Łukaszu za wszystkie te przemyślenia, za artykuły, za motywację i za natchnienie. Pozdrawiam. Mateusz

  7. Z autopsji mogę powiedzieć że autor ma 100% racji. Mając 50 lat wyjechałam do Włoch i zamieszkałam u podnóża Prealp. W Polsce raczej mało chodziłam w góry i nigdy sama, więc początkowo obawiałam się wypraw w pojedynkę. Jednak moja ciekawość świata i chęć skorzystania z tego co miałam na wyciągniecie ręki przeważyła i dzięki temu spędziłam tam 10 lat pełnych wspaniałych przeżyć. Poznałam głęboki sens samotnej wędrówki i było to niezwykłe doświadczenie, które nadało sens mojemu życiu. Teraz jestem w Polsce na zasłużonej emeryturze i myślę o pójściu Drogą (sama). Bardzo mi się podoba ten artykuł jak również interesujące wypowiedzi w komentarzach.

  8. dzięki za artykuł.
    Chciałbym spróbować samotnej wędrówki, z namiotem. Mam pytanie uzupełniające; możecie mi polecić jakieś pierwsze kroki, które pozwolą mi się przygotować?
    * jakieś dobre forum
    * podstawowe informacje o sprzęcie,
    * strona z poradami itp
    * najlepsze sklepy podróżnicze (stacjonarne interesują mnie w Warszawie)

    dziękuję z góry!
    Łukasz

  9. Cześć Łukasz.
    Dzięki za cały Twój blog i wszystkie artykuły tematyczne. Zawsze lubiłem łazić po górach, może dlatego, że mieszkam nad morzem. Z reguły jeździłem w grupach, jeszcze na studiach. Po latach pojechałem samotnie na kilka dni w moje od zawsze ukochane Bieszczady, żeby sprawdzić czy po 40tce dam radę … i ku swemu zdumieniu dałem. Potem dwa razy z synami na Ukrainę, kiedy wszyscy już tam byli. I zakochałem się w ukraińskich Karpatach. A ponieważ synkowie nie odziedziczyli po mnie wystarczająco silnej miłości do gór i na moją propozycję wyjechania po raz trzeci stwierdzili, że po dwóch wyjazdach już wszystko widzieli więc zabrałem się sam. Gdyby nie to, że dwa razy wcześniej już tam byłem to myślę, że bym się nie odważył jechać sam. Stary (dosłownie) turysta a miałem obawy jechać samotnie. Teraz wiem, że zupełnie bezzasadnie. Trochę pomogła też znajomość rosyjskiego wtłoczona we mnie za poprzedniego systemu. To psychiczne odblokowanie zaowocowało sfinalizowaniem dwudziestoletniego gadania o pętli Annapurny a do tego z żoną więc pełny sukces. A teraz szukając jakichś informacji na wyjazd ze znajomymi przypadkowo natknąłem się na Twój blog, zacząłem go czytać jak również opisy innych którzy też przeszli łuk. Chyba chciałbym spróbować, ale nasuwa mi się kilka pytań.
    1. Jak z mapami, ile miałeś, współczesne czy jakieś archiwalne austriackie czy wojskowe? Ile ważyły? Piotrek co szedł w zeszłym roku napisał, że miał ich 1.5 kg.
    2. Czy gdzieś jest do zgapienia dokładna Twoja trasa, aby skrócić planowanie.
    3. Jak sobie radziłeś z psami, podobno potrafią być agresywne?
    4. Mam nadzieję, że dla podbudowy-ile wiosen liczy najstarszy samotny zdobywca łuku?
    Tych pytań jest więcej ale mam nadzieję, że choć częściowo się rozwieją po przeczytaniu książki, ale to nastąpi dopiero jak mi ją rodzinka kupi i prześle bo tu gdzie teraz jestem nie mogę kupować przez internet.
    Szacunek.
    Krzysiek

  10. I jeszcze jedno pytanie. Jak to jest teraz z przejściem pomiędzy Rumunią a Ukrainą, jak później z marszem po granicy? Jak Ty rozwiązałeś ten problem? Tak czy siak planowałem połazić trochę po Marmaroszach we wrześniu i nie mam pojęcia czy ze strony rumuńskiej są wymagane jakieś zezwolenia.

    1. To po kolei:

      1.Map Łuku Karpat jest coraz więcej, w Rumunii są to arkusze DiMap-u, na Ukrainie nowe mapy polskiego wydawnictwa Compass. Dużo map posiada tez portal carpati.org. Mimo to pozostaje trochę odcinków pozbawionych map – tam radziłem sobie dzięki ogólnej mapie Rumunii i własnej intuicji. Tak było przez 2 dni w górach Bodoki lub Birgau.

      2.Mogę przesłać Ci listę masywów przez które szedłem, ale nie prowadziłem żadnego trackingu. Zresztą cała frajda w tym, by samemu odnajdywać swoją ścieżkę 🙂

      3.Psy w zeszłym roku bywały moim utrapieniem, zwłaszcza duże sfory po 7-10 zwierząt. Kijki teleskopowe wystarczyły do obrony, ale następnym razem wziąłbym chyba kilka petard hukowych. Gaz też może zadziałać, ale może być niebezpieczny także dla broniącego się.

      4.Najstarszy człowiek który przeszedł Karpaty to pan Mirek Hojda z Krakowa, ma już chyba ponad 50 lat.

      5.Między Rumunią a Ukrainą jest wygodne przejście w Sygiecie Marmaroskim. Po jego przekroczeniu nie szedłem granicą, ale udałem się w masyw Świdowca. Natomiast można chodzić w strefie przygranicznej po Górach Marmaroskich, rumuńscy strażnicy chyba nie gonią już turystów, a ukraińscy wymagają zgłoszenia w strażnicy.

  11. Łukasz
    Generalnie chodziło mi czy miałeś mapy współczesne czy też korzystałeś z jakichś archiwaliów jak to robi czołowy przedstawiciel Klubu Karpackiego. Ale nabieram wyobrażenia, jestem na 34% „Pustki..” Temat map ukraińskich wydaje mi się, że mam z grubsza ogarnięty, zakupiłem w kompasie, ściągnąłem ruskie wojskowe 100 tki od Vlasenki… trochę szperałem po necie.
    A czy w zeszłym roku też miałeś te same mapy, czy udało Ci się coś uzupełnić? Powtórzyłeś trasę po śladach, pamiętałeś dużo czy była jakaś duża modyfikacja?
    Listę masywów spisuję sobie sam czytając książkę, ale to przecież nie jest problem, nie będę Cię prosił o rzeczy oczywiste. W 1983 i 84 byłem w kraju Słoneczka Karpat i pamiętam ile się naszukałem (Słowacy to czytają???) jakichś informacji. W bibliotece PANu jakieś graniówki z miesięcznika Karpaty, było ciężko. Byliśmy wtedy w Retezacie, Paringu, Fagaraszu (do kolejki linowej) i Piatra Craiului – najfajniejszy wyjazd na studiach- całe 30 dni w górach. Oczywiście grupą.
    Dobra, w Sygecie przekraczasz granicę a potem do Polski tak bez niczego? Ja musiałem za każdym razem jak wjeżdżałem na Ukrainę wypisywać taką kartkę zgłoszenie i ciekaw jestem czy jeśli wjedziesz i później kartki nie oddasz to czy przy następnej wizycie nie będzie jakiegoś problemu. Komputery już mają i mimo, że te kartki pachną komuną to jak wrzucą w system to może kiedyś to wyjść bokiem.
    „Pan Mirek ma już chyba ponad 50 lat”- tu mnie tak powaliło, że nie wiem co napisać. Toż to cud że jeszcze chodzi 🙂 . W liceum myślałem, że po czterdziestce to już tylko emerytura („dom i ogródek i spacer…” ) i koniec ale później zmieniłem zdanie. W sumie trochę lżej by mi było gdyby Pan Mirek miał bez urazy parę lat więcej, a tak to trzeba się spieszyć pakować plecak. Pytanie kiedy otworzy się okno z terminem.
    A kiedy w/g Ciebie można spokojnie zaczynać? Początek czerwca czy jeszcze wcześniej? Zaznaczam, że chociaż pod Twoim wpływem zacząłem układać spis rzeczy to do takiego minimalizmu jak Ty to nigdy nie dojdę bo pewniej się czuję jak mam trochę rzeczy w plecaku i akceptuję większy przez to ciężar. Ale dzięki Tobie wiem, że można mieć 3 pary majtek i tylko 3 koszulki i tak dalej. Będę testował nowy wariant pod koniec lata. Zresztą nawet na lekko nie chodzę szybko mimo, że chodzenie lubię najbardziej. Wszystko to wskazuje, że odcinki które Ty robiłeś w tydzień ja pewnie będę robił w 10 dni. Więc tak czy siak będę musiał wziąć więcej jedzenia. I tutaj nasuwa mi się takie pytanie- czy planując szybkie przejścia i ograniczając jedzenie do kilku dni nie lepiej jest wziąć trochę więcej i nie zbaczać na zakupy, czy to się nie opłaca bo i tak trzeba przez rożne wioski czy miasta przechodzić.
    Pozdrawiam
    Krzysiek

    1. Udało mi się uzupełnić kilka arkuszy. Góry Kelimeńskie w północnej Rumunii doczekały się w 2009 bardzo dobrego wydania. Podobnie jest z cała prawie Ukrainą – nie ma potrzeby szukania starych map, nowe, kreślone przez Czechów i kupione na licencji przez Polaków są najlepszymi z dostępnych. A trasa – powtórzyłem trochę, głównie w Karpatach Południowych, idąc głównymi grzbietami kilku dużych pasm, ale około 75% drogi przebiegało w miejscach których w 2004 roku nie odwiedzałem.

      Granicę ukraińską przekracza się już bez karteczek, w ciągu minut.

      A kiedy zacząć? Jeśli zima jest długa, w wysokich partiach Karpat śnieg może leżeć jeszcze w lipcu, więc im wcześniej się wyruszy, tym większa szansa na np. przejście Fogaraszy wśród płatów śniegu. Moim zdaniem dobry termin na start na południu Karpat to przesilenie letnie, około 22 czerwca. Wtedy po 3 miesiącach dociera się do celu we wrześniu, gdy jest jeszcze ciepło.

      Odcinki gdzie mogą być kłopoty z jedzeniem to południe Karpat. Między Godeanu a Fogaraszami warto mieć jedzenie na przynajmniej 7-dniowe przebiegi, bo miast po drodze jest bardzo niewiele. 7-dniowy zapas – tyle powinno wystarczyć na dojście do kolejnego miasta. Przez Karpaty Południowe idzie się w normalnym tempie około 3 tygodni, tymczasem w zeszłym roku na tym odcinku robiłem zaopatrzenie tylko 2 razy: po 8 dniach w Petroszani i po kolejnych 4 dniach w Turnu Rosu. Na granicy Godeanu i Retezatu jest też schronisko, które może uratować skórę, gdy okaże się, że jedzenie zniknęło, a do cywilizacji jeszcze 3 dni.

  12. Prawdziwa „pochwała samotności” – dziękuję za ten wpis, udowadniasz w nim, że samotność nie zawsze musi być zła, a w niektórych sytuacjach (czy etapach życia) jest wręcz czymś naturalnym, czymś czego człowiek potrzebuje, choć często tłumi w sobie tą potrzebę, bo przecież współczesny świat zdaje się wyznawać zasadę „musi być tłoczno i gwarno, bez ekipy ani rusz, zawsze musi się coś dziać”. Naprawdę musi?

  13. Bardzo ciekawa strona. Ja generalnie wędruję samotnie. Nie są to jakieś wielkie wyprawy- najwyżej kilku dniowe np w Bieszczadach od schroniska do schroniska. A wędruję samotnie bo generalnie samotnik jestem i izoluje się od ludzi dość mocno. A poza tym jak bym miał czekać aż moi znajomi się zbiorą i pojadą ze mną to chyba by nic z tego nie wyszło. Niektórzy już tak kilka lat obiecują, że ze mną pojadą, ale zawsze coś im przeszkadza. A na ten moment to nie wiem czy byli by w stanie kondycyjnie przetrwać taką wyprawę – ja już kilka lat chodzę a oni nie. Taki mój średni dystans na takiej wędrówce to około 30 km w górskim terenie – takim jak np. Bieszczady. Nie wiem czy dużo czy mało – na ten moment to jest moje tempo. Generalnie nie mam problemu z samotnym wędrowaniem. Mam ze sobą swoją ulubioną muzykę, książkę, aparat fotograficzny – to są moi towarzysze wędrówki. Pozdrawiam

  14. Świetnie się czyta Twojego bloga , a przy okazji nawet nie sądziłem, że znajdę się na czołówce tego artykułu!!! Chyba musieliśmy się minąć jak robiłeś Łuk Karpat w 2013 roku. Zdjęcie jest zrobione w Beskidzie Sądeckim – między Jaworzyną Krynicką a Runkiem. Jeśli byłeś tam 1 października 2013 to wszystko się zgadza:-) Miałem wtedy krótki urlop i wykorzystałem go na przejście GSB w Sądeckim + 2 dni innymi szlakami po Pieninach. Nie ważne, że trafiłem akurat na załamanie pogody i słońca (poza chwilką w schronisku pod Jaworzyna Krynicką) było niewiele, a na Radziejowej w dniu następnym nawet prószył śnieg brrr.
    Grunt, że wyrwałem się wtedy w góry i mogłem w ten sposób odpocząć od pracy.
    Generalnie chodzę samotnie po górach i jeszcze nigdy ( poza dwoma wyjątkami ) moje zdrowie i bezpieczeństwo nie były poważnie zagrożone. Te dwa wyjątki to: intensywna burza w rejonie szlaku między Durbaszką a Wysoką w Małych Pieninach w 1997 roku, była tak blisko, że włosy dosłownie stawały dęba. A drugi to spotkanie wilka nad Puławami w Beskidzie Niskim w 2014 roku przy okazji robienia całego GSB z Ustronia do Wołosatego. Trochę trwało zanim odszedł ze szlaku, ale co się nawarczał. Dobrze, że był sam, bo gdyby była to wataha to chyba Ja musiałbym ustąpić i uciekać:-) Zresztą chyba tak samo On bał się Mnie jak i Ja Jego. Czy miałeś podobne spotkania?

    Mogę Tobie tylko pozazdrościć tak wspaniałych wypraw. Ja mam jeszcze w planach przejście GSS od Świeradowa Zdroju do Prudnika w tym roku. A potem kto wie, może rzucę pracę – jak swego czasu Ewelina Domańska – i ruszę, ale gdzieś zagranicę w wysokie góry. Czas pokaże:-)

    Powodzenia przy okazji kolejnych wypraw i do zobaczenia na szlaku!!!

  15. Odnośnie tego czy Polacy są introwertyczni – może to głupie ale zauważyłem po prostu taką zależność im bardziej zimno i mniejsze nasłonecznienie regionu to po prostu większa nieromantyczność ludność w regionie (statystycznie). Korelacja odwrotna gdy wartości zmiennych odwrotne 🙂

  16. „Happiness Only Real When Shared”
    Odkąd zacząłem wędrować z żoną zrozumiałem o co autorowi cytatu chodziło. Moim zdaniem samotne wyprawy są fajne, ale możliwość doświadczania drogi z kimś bardzo bliskim to wyższy poziom. Co do większych grup całkowicie się zgadzam, za duża entropia. Zawsze ktoś będzie niezadowolony albo właśnie w tym momencie będzie chciał się wysikać (szczególnie upierdliwe gdy jesteście związani liną).

  17. …tak, doskonale wiem o czym piszesz, także uwielbiam samotne wędrówki, choć nie mogę poszczycić się choćby promilem Twoich osiągów. Pomimo tego ja podróżuje przede wszystkim w wgłąb siebie… ale wędrówka niesamowicie temu sprzyja. Jeśli chcesz zrozumieć na głębszym poziomie co się z Tobą dzieje podczas wędrówki od wewnątrz, czym jest ta intuicja, która wyłania się z wewnętrznej ciszy, to sugeruje Ci rozpoczęcie przygody z medytacją. Zainteresuj się intensywnym 10-dniowym kursem medytacji Vipassana, to jedno z najbardziej ekstremalnych doświadczeń jakie było mi w życiu dane przejść. Podróż nabiera innego wymiaru dzięki opanowaniu umiejętności, jaką jest medytacja.

  18. Wyruszam na samotne wyprawy od ponad czterdziestu lat (za kilka dni będę w ukochanych Bieszczadach), i mogę potwierdzić trafność wielu spostrzeżeń i refleksji autora, zwłaszcza o wyciszeniu, samodyscyplinie i zaradności. Nie mniej, w trakcie wędrówek nie stroniłem od spotkań z ludźmi czy to na szlaku, czy też na biwakach/noclegach, często spotkań przeradzających się w „długie Polaków rozmowy”. W tym miejscu pragnę zachęcić do spróbowania sił i „wytrzymałości ducha” w samotnej wędrówce, a jeżeli nie do samotnej, to w towarzystwie podobnych sobie. Najważniejsze to trwać w chęci poznania świata niekoniecznie „za morzami”, ten inny świat często rozpoczyna się za miedzą czekając na swego odkrywcę.
    Pozdrawiam wszystkich Łazików
    Ryszard

  19. I już po Bieszczadach – byłem od 14 do 22 października. Miałem wszystko na co można liczyć o tej porze roku – m.in.:
    -19.10 – połonina Caryńska przy wietrze urywającym głowę i deszczu /po 13.00 totalnej ulewie/ i widoczności na 50-100m
    -20.10 – Tarnica – Halicz – Rozsypaniec – powyżej 1000m wichura, zalega pokrywa śniegu /dochodząca na podejściu na Halicz do 50 – 80cm/, widoczność średnio 50m
    -21.10 – Rawki /wejście od schroniska, zejście działem/ – słońce i widok po Tatry!!!
    następny wyjazd na przełomie maja i czerwca przyszłego roku – krótkie noce pozwolą się zmierzyć z dłuższymi trasami.
    Pozdrawiam i zachęcam do przyjazdów w Bieszczady niekoniecznie samemu i być może do zobaczenia na szlaku.
    Ryszard

  20. Nowy sezon za pasem, więc sprawdzenie sprzętu, układanie terminów – tak terminów, bo zapowiada się wyjątkowy rok! wszystko wskazuje na to, że będę czterokrotnie w Bieszczadach. Nie planuję szczegółowo tras, wszystko zależy od warunków na miejscu, ale na pewno w trakcie któregoś z pobytów, będę szedł trasą prowadzącą przez najbardziej charakterystyczne miejsca, ale i najmniej uczęszczane (szacuję, że będę w górach 7 dni i przejdę 180-200km, początek w Zagórzu, koniec w Wetlinie a po drodze Chryszczata, szlak graniczny, Rozsypaniec, Bukowe Berdo, Otryt ew przez Caryńskie przejście na połoniny Caryńską i Wetlińską). Nie widzę nowych wpisów, widocznie nie ma zbyt wielu amatorów samotnych wędrówek, może jednak wpisze się ktoś wędrujący w większym gronie ale w miejscach trochę mniej uczęszczanych, dających okazję do bycia z przyjaciółmi bez ceprowskiego zgiełku, bez laptopów ale z wieczorami pod gwiazdami.
    Pozdrawiam czytających
    PS. pierwszy raz byłem w Bieszczadach w 1975, ale licząc lata przyjazdów jest to 35 rok bytności! (ile razy przyjeżdżałem – nie wiem, były lata, że byłem dwukrotnie a dwa razy trzykrotnie)

  21. Jestem ciekawa jakie macie zdanie o: mam 64 lata, od lat marzy mi się przejść samej od Szrenicy do Śnieżki, rozłożyłabym to na 2-3 dni, nocując w Odrodzeniu a potem albo w Samotni albo w Strzesze Akademickiej. Karkonosze to moje ulubione góry, od kilkudziesięciu lat je „schodzę”, najpierw z dziećmi, potem z wnukiem. Ale chcę sama i już. No, nie śmiejcie się, bo to nie wyprawa pana Łukasza, czy wielu z Was, bo biorąc pod uwagę Pana wyprawy i innych tu się wypowiadających to moja jest „spacerkiem po deptaku”. Oczywiście moja rodzina jest przeciwna, ale mimo, że są dla mnie najważniejszymi osobami w całym kosmosie, to i tak zrobię to co ja chcę. Boję się tylko, czy nie jest to śmieszne lub nawet żałosne- babcia chce sie poczuć jak młodzieniaszek. A ja dużo chodzę, przeszłam wszystkie nasze góry, z wnukiem robiliśmy kilkudniowe wypady w Beskidy, Bieszczady, Sudety a raz w Tatry. I on miał od 7 do 12 lat gdy tak wędrowaliśmy. W te wakacje jedziemy w Alpy, oczywiście nie będziemy się wspinać na największe szczyty, ale trochę po tych górkach pochodzimy.

    1. Pani Małgorzato, pozwoli Pani, że delikatnie Panią skarcę. Skoro całe życie chodzi Pani po górach a Karkonosze dobrze Pani zna, to na co Pani czeka? Że Pani ktoś założy plecak na plecy i wypchnie Panią na szlak?

      Dwie sprawy:
      1. Proszę zadbać, aby mieć cały czas naładowany telefon tak na wszelki wypadek (wnuki jakiś powerbank niech pani dadzą na drogę).
      2. Jak w Karkonoszach jest burza, to pioruny mocno walą w Śnieżne Kotły; więc jeśli się będzie zbierało na burzę, to uciekać ze Śnieżnych Kotłów -albo szybko wracać do schroniska na Szrenicę, albo do Odrodzenia. W razie czego, w połowie drogi między Kotłami a Odrodzeniem, na Czarnej Przełęczy (skrzyżowanie szlaków) jest chatka zamykana na drzwi, w której ostatecznie można się schować.

      Powodzenia!

  22. Nie wyobrażam sobie chodzenia z drugą osobą. To ciągłe narzekanie i identyczne zachowani jak w artykule. Idąc samemu kiedy chce to się zatrzymuję a kiedy chcę to naparzam 40 km. Nie muszę słuchać stękania i narzekania. No i te wschody i zachody słońca w ciszy jak w reklamie bezcenne. Zawsze zabieram małe radyjko jak chce kogoś posłuchać włączam sobie stację radiową i mam gwar 🙂

  23. Witaj Łukasz! Bardzo ciekawy artykuł , jest tu dużo przydatnych informacji sam zaczynam mieć obsesje by się zmierzyć z Łukiem Karpat , czy się boje napewno , ale na pewno podnosi na duchu to że ruszając na ten Łuk Karpat też nie byłeś Asem szlaków Długodystansowych . Podziwiam Cię za odwagę !

  24. W młodości co rok odwiedzałem Mazury. Jachtem, czasem 2ma , albo 3ma. Ekipa stała to było 6-7 osób i co rok zabieraliśmy kogoś dodatkowego. Czasem było nas 9 osób czasem 18. Zwykle 10-12. 12 to maksymalna liczba która jako tako działa sprawnie. Może dlatego najmniejsze pododdziały w wojsku tyle mniej więcej liczą? 12 osób akurat mieści się przy jeszcze niewielkim ognisku. Z tym że jak wspominałem trzonem grupy było to stałe 6-7 osób z różnych środowisk, szkół. Kolega lubił gotować to zajmował się gotowaniem i ktoś zawsze mu pomagał. Ktoś inny zmywał. Inni organizowali obóz. Inny kolega klarował jacht. Ja zwyczajowo chodziłem po opał (zabierając jako tragarzy 2-3 nowych). Każdy robił co lubi i nie było absolutnie żadnych konfliktów. Dopiero po latach zrozumiałem jak wyjątkowo sie dobraliśmy. Nigdy żadnych zgrzytów nie bylo. Gdy raz dostaliśmy mandat za wpłynięcie do kanału na żaglach (inaczej sie nie dało) to okazało sie iż na jachcie nigdy nikt od lat nie byl wyznaczony za dowodzącego. Tak, nikt nie był kapitanem. Inspektor nie mógł w to uwierzyć…. – To jak WY podejmujecie decyzję kto steruje, dokąd płyniecie? – No steruje ten komu sie chce. Jak mu sie juz nie chce to pyta czy ktos zechce go zastąpić. Zawsze ktos sie znajdzie. W pewnym momenie ktoś pokazuje o tam fajne miejsce na nocleg. Jak kilka osób też tak uzna to sie tam zatrzymujemy… A papiery/patenty to ma połowa z nas. Mandat może być na kogokolwiek 🙂

    Pieszo wędruje natomiast sam. Po pierwsze wcześnie wstaję. Lubie świt, czas przed świtem. To magiczne chwile. Jak się śpiesze potrafie przez 35 km nie robić postoju. Jak trzeba w 24 godziny pokonam 70 km Nie nonstop, kika godzin przępie w tym czasie. A jak coś mnie zaciekawi to pół dnia tam spędzę. Towarzystwo bardzo by mnie ograniczało. Także psychicznie bo staram sie brać odpowiedzialność za towarzyszy drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *