Chciałbym jakoś podsumować wyprawę przez Iran, jednak czuję, że nie jestem jeszcze na to gotowy. Zazwyczaj gdy wracam do domu w głowie kłębi mi się mnóstwo myśli i wspomnień. Tym razem jest inaczej: gdyby ktoś spytał jaka była ta wyprawa, co było w niej najważniejsze i co się udało, a co nie, nie potrafiłbym odpowiedzieć.
Trochę tak, jakby w głowie rozgościła się pustka. Tak, jakby wędrówka przez 2300-2500 kilometrów gór odarła mnie z refleksji i zostawiła z pustym umysłem.
Po kilku dniach wędrówki przez pustynną prowincję Hormozgan i po 76 dniach od wyruszenia z Tabrizu, na północnym krańcu gór Zagros, stanąłem na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego w Bandar Abbas. Za mną 76 dni marszu i około 2300-2500 kilometrów pieszo. Gdy dotarłem do końca tej drogi nie było wybuchu szcześcia czy innych emocji – tak jak na zakończenie innych wypraw czułem tylko ulgę, że się udało. Może było to spowodowane tym, że po niezbyt miłym spotkaniu z irańską bezpieką, przez ostatnie 3 dni wędrowałem poboczem ruchliwej szosy? Chyba jednak nie. Gdybym przewędrował ten fragment pustynią zmęczenie byłoby większe i westchnienie ulgi na koniec głębsze, ale reszta – bez zmian.
Ruszając w drogę z Polski miałem w głowie pewną wizję tej wyprawy. Kończąc ją odkryłem, że po drodze zapomniałem po co właściwie w nią wyruszyłem. Zagros podarował mi wszystko to, czym w długiej wędrówce obdarowują nas gór: były momenty piękne i straszne, chwile radości i satysfakcji oraz rezygnacji, gdy plan nie udawał się lub strachu, gdy trzeba było walczyć z żywiołami atakującymi ze wszystkich stron. Coś jednak sprawia, że gdy myślę o tej drodze nie dostrzegam w niej wyczynu na granicy możliwości. Choć widziałem i przeżyłem rzeczy niezwykłe, i zdarzało mi się być poruszonym, nie potrafię powiedzieć co się we mnie zmieniło. Mimo kilku tysięcy zdjęć i prawie 120 zapisanych stron dziennika nie potrafię opisać tej przygody jednym zdaniem „udało się”, „nie wyszło”, było trudno”, „osiągnąłem cel”, „dokonałem niemożliwego”.
A może wynika to z faktu, że przejście Zagrosu okazało się czymś innym niż oczekiwałem?
Chciałem przejść pieszo góry Iranu i udało się to, ale nie w stylu którego oczekiwałem od tej drogi i od samego siebie. Chciałem spotkać ludzi zamieszkujących Zagros, poznać ich zwyczaje i przywieźć opowieść o nich – i spotkałem ich, lecz zazwyczaj nie byli to irańscy nomadzi których szukałem. Ilość wrażeń i informacji jaką zostawili w mojej głowie jest ogromna, jednak nie potrafię jej jeszcze sensownie ułożyć. Chyba potrzebuję czasu do namysłu.
Co było decydujące w trakcie tej wędrówki i co decydowało o jej przebiegu?
Warunki jakie napotkałem sprawiły, że bardzo często wybierałem szlak prowadzący dolinami zamiast grzbietami i pomagałem sobie, wiele fragmentów pokonując drogami. Spowodowały to dwie okoliczności. Pierwszą były kłopoty wizowe przed wyjazdem do Iranu. Warszawską ambasadę odwiedziłem na początku sierpnia i podczas rozmowy z jej pracownikami nabrałem nadziei na otrzymanie 3-miesięcznej wizy. Zorientowanie się, że nie ma ona szans spełnienia, zajęło mi ponad miesiąc. Ruszyłem wówczas szybko do Turcji, gdzie czekanie na wizę przeciągnęło się o kolejny tydzień. Ostatecznie wyszedłem w góry Iranu 1 października, o miesiąc później niż planowałem.
To opóźnienie sprawiło, że 3 tygodnie później dopadł mnie w północnym Zagrosie okres deszczowy, a po dotarciu w najwyższe masywy tych gór musiałem walczyć z nadchodzącą zimą. Zamiast wędrować graniami górskimi i wspinać się na 4-tysięczne szczyty, nocami stawiałem czoło mrozom, a za dnia musiałem wybierać drogę prowadzącą przez przełęcze, niekiedy zasypane już śniegiem. Był to okres w którym pasterze-nomadzi ruszają już ze swoimi stadami na południe, możliwość zbliżenia się do nich i poznania była więc ograniczona.
Drugim powodem był sprzęt. Gdy wyjeżdżałem z Polski wydawało mi się, że dobrze przygotowałem się do tej drogi, jednak trudności Zagrosu nie raz mnie przerosły. Fakt, że nie potrafiłem im sprostać był spowodowany w środkowej części tych gór późną porą roku, która przyniosła śnieg i mróz, w południowej – pustynią i brakiem wody. Obydwie te trudności rozwiązałby jeden prosty zabieg: większy plecak, który pomieściłby dodatkową wodę oraz cieplejszy śpiwór i dodatkowe ubrania, które uratowałyby mnie przed zmarznięciem. Rzecz tak prosta, że aż trywialna – zabrać wór 80 zamiast 50-litrowy,wziąć jedną bluzę więcej i cieplejszy śpiwór. Niestety, zestaw który miałem przygotowany był z myślą o warunkach późnego lata i jesieni, i nie utrzymałby mnie przy życiu z dala od cywilizacji na początku zimy.
Niespodziewanie clou tej wyprawy stanowiły spotkania nie z koczownikami, ale zwykłymi-niezwykłymi mieszkańcami górskich miast i wsi. Spędziłem pod ich dachami wiele dni i nocy, a z obserwacji i wspólnych rozmów wyłonił się nieznany mi wcześniej kraj. Ludzie ci pokazali mi Iran jakiego nie ogląda niemal nikt odwiedzający ten kraj. Pasterze, rolnicy, dyrektorzy, turyści, rzemieślnicy, rodzice i dzieci, a nawet przesłuchujący mnie policjanci – uczyli mnie nieznanego wcześniej oblicza Iranu.
Paradoksalnie właśnie to opóźnienie wyprawy oraz zbyt lekki sprzęt sprawiły, że schodziłem do ludzi częściej niż się tego spodziewałem. Takie momenty zaś były okazją do niezliczonych spotkań, rozmów, setek wspólnie wypitych szklanek herbaty i szczegółów jakie pomieścił mój dziennik… Idąc z dużym zestawem sprzętu mógłbym zaszyć się w górach lub na pustyni i oddać niesamowitej samotności. Wędrując na lekko musiałem trzymać się blisko ludzi i dróg, co niespodziewanie podarowało mi najważniejsze momenty tej wyprawy. Wędrując drogami, w pobliżu ludzi, czułem że zdradzam ideę wędrowania po odludziu, która miała mi przyświecać. Zwłaszcza drugą połowę Zagrosu przeszedłem w terenach zamieszkałych, gdzie codziennie trafiałem na ludzi. Czuję pewien niedosyt „dzikości” w tej drodze i zmęczenie ludźmi – a z drugiej strony właśnie oni sprawili, że ta wyprawa stała się wyjątkowa.
Okazało się, że góry Zagros wcale nie są taką pustynią jak wydaje się na zdjęciach satelitarnych i radzieckich mapach topograficznych. Dawne ścieżki zamieniły się w wygodne drogi, a w wielu miejscach te pozornie jałowe góry tętnią życiem, pełne są osiedli i ludzi uprawiających ich wysuszoną ziemię. I jest ich dużo więcej niż mogłoby wydawać się jadącemu tam Europejczykowi. Jednak tam, gdzie góry te stają się naprawdę pustynne, wejście w nie wymaga naprawdę dużego przygotowania.
Liczby nie kłamią: samotnie, w ciągu 76 dni przewędrowałem 10 prowincji Iranu i około 2300-2500 kilometrów, choć dokładną liczbę muszę jeszcze ustalić. Nie ma prawdopodobnie nikogo, kto w historii zmierzył się z taką trasą i przeszedł ją pieszo. A jednak coś we mnie mówi, że wcale nie była to rzecz bardzo trudna. Owszem, były chwile wielkiego wysiłku, gdy zbierałem w sobie wszystkie siły by iść przed siebie lub nawet przetrwać. A jednak całość nie okazała się doświadczeniem tak krańcowym jak myślałem.
Wyjeżdżając wyobrażałem sobie wielką samotność, jakiej doświadczę na pustyni, przerywaną wizytami wśród koczowniczych Lurów czy Bachtiarów. Na miejscu zobaczyłem góry pełne pól i pastwisk, spotkałem zaś ludzi głównie osiadłych. To uczy, że podróż jest taka, jak życie. A w życiu zdarza się, że dostajemy coś zupełnie innego niż oczekiwaliśmy.
Szukałem pustkowia, a wraz z nim – samotności, tego „dotknięcia pustki”, momentu w którym ocieramy się o ostateczność. Tego nie znalazłem i zobaczyłem, że na wyjście na PRAWDZIWĄ pustynię nie jestem jeszcze gotowy – może teraz, po zakończeniu tej wyprawy tak, ale nie wtedy. Chciałem i nadal chcę dotknąć granicy istnienia, którą odnajdujemy na pustkowiu. Czy się uda? Może kiedyś. Na razie wiem, że owo krańcowe doświadczenie cały czas czeka, a wyprawa na które będę musiał zaangażować wszystkie siły by przetrwać – jeszcze przede mną. Nie, nie szukam śmierci. Chcę jedynie doświadczyć jej bliskości. Spytacie „Po co?”. Może po to, aby raz na zawsze zdać sobie sprawę z własnej kruchości i nie bać się jej już nigdy. A może by w jej obliczu zdać sobie sprawę z tego, co naprawdę dla mnie ważne? Albo poczuwszy raz jej bliskość przestać szukać już na zawsze? Czy po takim doświadczeniu stałbym się innym człowiekiem? Myślałem, że dowiem się tego podczas tej wyprawy, teraz jednak widzę, że na odpowiedź muszę jeszcze poczekać. Tego poczucia pustkowia zabrakło mi niestety w Iranie. Fakt, że moja wyprawa stała się czymś innym niż oczekiwałem sprawia, że zamiast pełnej satysfakcji czuję po powrocie lekką niepewność.
Z drugiej strony, patrząc na ilość zdjęć i notatek, była ona niezwykle owocna, a ludzie i mijane miejsca – wyjątkowe. Moja przygoda to nie tylko osobiste przeżycie, ale niepowtarzalna okazja do pogłębienia wiedzy o współczesnym Iranie, pokazania innego oblicza tego kraju niż dominujące w mediach i „odczarowanie go”, przynajmniej odrobinę, w oczach Polaków. Już wkrótce zamierzam siąść do przeglądania i układania zebranych materiałów. Mam nadzieję, że także dzięki Waszej pomocy to się uda. Sprzęt fotograficzny kupiony dzięki zbiórce na PolakPotrafi.pl spisał się bardzo dobrze i wykonał swoje zadanie. To dzięki niemu udało mi się utrwalić mieszkańców Zagrosu i ich życie codzienne.
Mój wspinaczkowy guru, Steve House, napisał niedawno na swoim profilu facebook’owym: „celem tych podróży i przygód, obojętnie czy dzieją się w górach czy gdzieś indziej, jest przygotowanie się na nie i wyruszenie w nie z odwagą, wiedząc, że możesz z nich nie wrócić – choć musisz wrócić. Będąc pewnym, że wrócisz inną osobą.”
Czy wróciłem z Zagrosu innym? Jeszcze nie wiem. Myśli, wspomnienia i refleksje kłębią się w głowie i nie mogą ułożyć w spójną całość, w opowieść która miałaby początek i koniec. Czuję lekkie zagubienie, ale może to uczucie minie po najbliższych dniach spędzonych z rodziną lub pierwszych spotkaniach ze znajomymi. Chyba potrzebuję jeszcze czasu by ułożyć sobie to, przez co przeszedłem. Nabrać dystansu do tej przygody – koniec końców niesamowitej i jednej z największych w moim życiu! Może wtedy uda mi się dokonać kompletnego podsumowania tej wyprawy. Przez najbliższe dni będę więc odpoczywał i „wietrzył głowę”, aby po Nowym Roku siąść z zapałem do pracy nad tekstami i zdjęciami.
Tymczasem dziękuję wszystkim Wam za kibicowanie w tej drodze i Wasze wsparcie przed wyruszeniem. Dziękuję również tym z Was, którzy wsparli ją finansowo – a było takich darczyńców, bagatela, prawie 200! Mam nadzieję, że dług wdzięczności jaki u Was zaciągnąłem uda mi się choć częściowo spłacić w nadchodzącym roku, dzieląc się wrażeniami z tej drogi, wskazówkami jak podobną wyprawę przygotować samemu oraz inspiracją do spełniania Waszych marzeń. Historia tej wędrówki, to obiecuję, będzie niezwykła. Do zobaczenia w kraju!
19 odpowiedzi
Hej, wielkie gratulacje Łukasz! Aż mnie ciągnie wybrać się w taki „marsz”. Ciekawi mnie jedno – masz może zdjęcie butów przed i po? 😉
Pozdrawiam!
Tak. Zgodnie z obietnicą sprzed kilku miesięcy mam zamiar napisać o butach w których szedłem, będą także zdjęcia. Przeżyły, jak na taki dystans, w zaskakująco dobrym stanie.
Gratulowałam Ci już na FB, zrobię to i tutaj – mimo, że może nie wszystko było takie jak sobie zamierzyles na początku, jedno się nie zmieniło – odwaliłeś kawał dobrej, górskiej roboty i pozostaje nam tylko czekać na obszerna relacje, która przybliży nam te góry 😉 w każdym razie – to właśnie Ty pokażesz nam ich prawdziwe oblicze, bo nikt nie poznał ich tak jak Ty 😉 pozdrawiam serdecznie – Paulina
Zaimponowałeś mi wielka pokorą jaka przemawia z tego wpisu.
Myślę,że nie mógłbym napisać inaczej, nie oszukując innych i siebie. Oczywiście relacja z wyprawy, na której sto razy omal nie zginąłem, każdego dnia walczyłem o życie i zobaczyłem rzeczy jakich nie widziało ludzkie oko wzbudziłaby większy podziw. Nie byłaby jednak prawdziwa, napisałem więc to, co naprawdę czułem dzień po powrocie do Europy.
Gratulacje!
Urzekło mnie to zdanie: „Trochę tak, jakby w głowie rozgościła się pustka. Tak, jakby wędrówka przez 2300-2500 kilometrów gór odarła mnie z refleksji i zostawiła z pustym umysłem.”
Też tak miałem. To całkiem przyjemne, ale i niebezpieczne gdy chcesz wrócić do normalnego życia prawie natychmiast (praca, studia itp.) Znasz jakiś sposób na poradzenie sobie z takimi syndromami?
Na krótko przed wyjazdem do Iranu przeczytałem książkę Steve’a House’a „Poza Górą”, w której opisuje on, jak po wejściu na Nanga Parbat, poczuł kompletną pustkę i przez długi czas przeżywał rodzaj depresji. Nie wiedział co dalej, kiedy już udało mu się zrealizować marzenie życia o ekstremalnie trudnej drodze na ten szczyt. Poruszył mnie krótki opis sceny obudzenia się w pokoju hotelowym, w zarzyganej pościeli, z butelką whisky i pustym portfelem. Może przytrafić się nam coś takiego, gdy po zrobieniu wielkiej rzeczy nie mamy pomysłu na to, co dalej. Ja na szczęście mam kilka pomysłów, choćby dlatego, że muszę wywiązać się z przedwyjazdowych obietnic danych wielu osobom. Gdyby jednak czekała na mnie w Polsce regularna praca za biurkiem, rodzina itp. miałbym problem i potrzebowałbym czasu, aby poukładać sobie wszystko w głowie.
Pamiętam jak po powrocie z 2-letniej podróży po Azji zatrzymałem się u znajomego w warmińskiej chacie, pośrodku lasu i zaszyty tam 3 tygodnie pracowałem i odpoczywałem. Taki okres przejściowy dużo mi wówczas dał.
Zdałeś pytanie, które warte jest dłuższej odpowiedzi. Myślę, że niedługo napiszę o tym więcej.
Dzięki! Czekam na wpis. Dobrze by było abyś porozmawiał z innymi podróżnikami jak sobie z tym radzą. Myślę, że na to pytanie jest wiele prawidłowych odpowiedzi.
Łukasz, gratuluje wytrwałości, po raz kolejny!
Przeraża mnie absolutnie to, że już zaczynasz o kolejnych pomysłach 😉
Krótkie pytanie, jak oceniasz swój zestaw fotograficzny? Z tego co pamiętam planowałeś zabrać uniwersalnego zooma i portretowe 45 mm? Przejrzałem właśnie Twoje zdjęcia, którze w czasie wyjazdu wrzucałeś na fb i bloga i przyznam, że mają się nijak do tych z poprzednich wypraw, które pokazywałeś wcześniej?
Mają się nijak – to znaczy tak dobre czy tak złe? 😛
Wraz z czasem nadejdzie dystans. To pewne. A odnośnie nie do końca zrealizowanego celu….myślę sobie , że właśnie tak miało być. I o ile na pewno napotkani ludzie wnieśli coś do Twojego JA, o tyle Ty być może zboczyłeś z drogi po to, by obdarzyć właśnie Ich jakąś iskrą nadziei, ciekawością świata, marzeń….itp.
Czekam z niecierpliwością na kolejne posty 🙂
Pozdrawiam
Gratuluje. Dokonałeś niesamowitej rzeczy.
Cześć Łukasz
Ale żeś się sfrustrował, a nie masz czym. Odważyłeś się na taką samotną wyprawę na którą wielu sławnych podróżników samemu by się nie wybrało. Właśnie to jest coś ! Zmierzyłeś się z trudnym terenem, ze specyficznym państwem i z sobą samym, to jest coś ! Większość ludzi na świecie boi się wyjść ze swojej strefy bezpieczeństwa. Dostałeś to co dostałeś, tak zdecydował los, może na zrozumienie uczuć, wrażeń i pytań trzeba czekać. Niektórzy czekają całe życie żeby postawić sobie odpowiednie pytania. Może to wszystko, to kwestia pokory i cierpliwości. Zazdroszczę Ci widoków które widziałeś i zdobytego bagażu doświadczeń. Chciałbyś gorejącego krzaku, ja też, wielu by chciało, nie ma lekko, trzeba czekać. I tak dałeś czadu. Hej
Kiedy przelewalem troche grosikow na twoja podroz jeden ze znajomych,swojadroga kretyn,ale w pracy nie wybierasz kto jest twoim przelozonym,stwierdzil ze pewnie siedzisz teraz w pubie na piwku i smiejesz sie z takich jak ja:)
Fajnie ze sie udalo,a ze zalozenia nie do konca wyszly?coz,to smaki zycia,nigdy nie sa do konca jakie „powinny”byc.w slodkim zawsze troche kwasu,w gorzkim slodyczy….
Lukasz,chcialbym napisac ze mam do ciebie prosbe,ale raczej mam dla ciebie polecenie!
Ksiazka,kolego.napisz ksiazke.To ze skrobniesz relacje nie wyczerpie tematu i ciekawosci.I nie mowie tu owersij pdf. do pobrania tylko o takiej papierowej,zwyklej ksiazce o niezwyklej rzeczy.Mysle,ze jesli 25letni pilkarz moze napisac biografie zycia to Ty z pewnosciadasz rade:)
A po kilku miesiacachwydaj na papierze Pustke Wielkich Cisz.
Piotr
Twój kolega był blisko, gdyż zaledwie 4 dni temu siedziałem w pubie w północnej Walii 🙂 Tu spędzam zazwyczaj święta u rodziny, więc piwo z siostrą i jej znajomymi było obowiązkowe.
No cóż, po powrocie z Iranu mam prawie 120 zapisanych stron dziennika i aż głupio byłoby nic z tym nie zrobić. Może książka? Spróbuję, bo taka masa wrażeń, jakiej doświadczyłem w czasie tej wędrówki, może być uporządkowana chyba tylko przez spisanie w książce. Zobaczymy. A na razie biorę się za zdjęcia i relację dla tych, którzy wsparli mnie podczas tego wyjazdu.
Czy to prawda, jak przedstawiają nasze media, że Iran jest takim strasznym, islamskim krajem, gdzie rządzi religia, kobiety nie mają żadnych praw, a władze nie marzą o niczym innym, jak o zbudowaniu bomby atomowej i zrzuceniu jej na nas?
Pytam poważnie.
Pozdrawiam
To poważnie odpowiem: żądne z tych stwierdzeń nie jest prawdą. Islam, choć dominujący, nie jest jedyną religią tego kraju i wielu Irańczyków go „olewa”. Kobiety na uczelniach stanowią większość. Ich sytuacja nie jest różowa, bo w kwestii równouprawnienia są daleko za nami, ale biorą udział w polityce i życiu społecznym. A bomby atomowej nikt w Iranie nie znalazł, przynajmniej na razie.
wspaniali ludzie i ich wielkie dzieła istnieją
Twoja wyprawa może być inspiracją
strona WWW skarbnicą wiedzy, obrazów
gratuluję odwagi, wytrwałości
pozdrawiam Maciej
Czy jest w tym wszystkim Bóg? Czy Jego szukasz? Może ta pustka, o której piszesz to właśnie przygotowane miejsce dla Niego.
Czegóż innego możemy szukać chodząc po ścieżkach tego, co stworzone, niż Tego-Który-Stwarza.