Minął prawie rok od chwili, gdy na portalu PolakPotrafi.pl odpaliłem kampanię zbierania funduszy na wyposażenie, niezbędne do przejścia Iranu. To dobra okazja, by podsumować krótko efekt tej wyprawy i jej stronę finansową.
Cel został osiągnięty. Po 76 dniach wędrówki dotarłem nad brzeg Oceanu Indyjskiego, kończąc przejście Zagrosu. Dzięki Waszemu wsparciu udała się wyprawa, której nie zrealizował nikt wcześniej. Dla mnie jednak właściwym celem było nie samo przejście tych gór, ale przywiezienie ze sobą opowieści o mieszkańcach Zagrosu i dotarcie z nią do możliwie wielu czytelników i słuchaczy. Czy to się udało?
- Efektem wyprawy jest około 3600 zdjęć i kilka godzin filmów, które złożyły się na późniejsze publikacje, pokazy i wystawę.
- Dwie obszerne relacje z wyprawy zamieściły miesięczniki „N.P.M.” oraz „Poznaj Świat”, w przygotowaniu jest także relacja dla „National Geographic Traveler”; łącznie docierające do około 50 tysięcy czytelników.
- O podróży przez Iran miałem okazję opowiadać w kilku (nie pamiętam ilu) wywiadach i audycjach (PR1, PR4, Radio Kampus, RMF FM, TV Polonia), co przekłada się na sporą grupę widzów i słuchaczy, też liczoną w tysiącach.
- Film z wyprawy jest w trakcie montażu, finalna wersja powinna ukazać się po wakacjach.
- Szczególnie istotne dla mnie były osobiste spotkania z Wami na festiwalach i pokazach w całej Polsce, gdzie historii tej wyprawy wysłuchało około 6-7 tysięcy osób.
- Na koniec myślę, że mogę to już zdradzić – w przyszłym roku powinna ujrzeć światło dzienne książka, opisująca tę wyprawę. To ostatnie przyprawia mnie o mocniejsze bicie serca i dopinguje do intensywnej pracy twórczej. Jeśli wszystko się powiedzie, za 9 miesięcy książka trafi w wasze ręce.
Jeśli nawet 10% osób, do których dotarła ta historia, zmieni nieco swoje myślenie o Iranie, uważam to za sukces.
Te wszystkie efekty nie byłyby możliwe, gdyby nie sprzęt fotograficzny, zabrany do Iranu dzięki otrzymanym od Was pieniądzom. Jak więc wyglądała strona finansowa tego projektu?
Po zakończeniu wyprawy przez Iran podliczyłem swój budżet i koszt kupionego wyposażenia. Dla siebie, aby wiedzieć jak ukształtowały się koszty i dla Was, abyście mieli jasność, co stało się z pieniędzmi, które, bądź co bądź, mi powierzyliście.
Ladies and gentleman, oto lista sprzętu:
Aparat OM-D EM-5 + obiektyw 12-50 mm | 2700 zł (oficjalna, sklepowa cena tego zestawu to około 3700 zł, udało mi się jednak zdobyć od niej 35% zniżki) |
Jasny obiektyw portretowy M. Zuiko 45 mm | 700 zł (ze zniżką jak wyżej) |
Obiektyw rybie oko Samyang 7,5 mm | 959 zł |
Obiektyw Olympus 40-150 mm + adapter MMF-2 | 505 zł |
Zapasowa bateria Olympus BLN-1 | 100 zł (również ze zniżką jak wyżej) |
2 baterie do aparatu (zamienniki BLN-1) | 98 zł |
Karty pamięci SDHC PQI, 2 sztuki x 32 GB | 226 zł |
Karta pamięci SDHC SanDisk, 64 GB | 199 zł |
Statyw Slik Compact II | 94 zł |
Filtry polaryzacyjne 52 mm i 58 mm | 58 zł |
Pokrowiec na aparat | 80 zł |
Tablet (jedyny sprzęt kupiony dzięki Wam, który nie przetrwał tej wędrówki) | 299 zł |
Wydruk map topograficznych gór Zagros | 273 zł |
Nagrody | około 2700 zł |
Druk wystawy | 750 zł |
SUMA | 9741 zł (przybliżona) |
KWOTA OTRZYMANA OD POLAK POTRAFI (po odliczeniu prowizji) | 10445 zł |
ZOSTAŁO | 704 zł |
Pobyt w Iranie, koszt wizy i jej przedłużenia oraz transport na trasie Polska – Iran – Polska pokryłem z własnych środków, łącznie około 4000 zł. Pieniądze pozyskane przez portal PolakPotrafi.pl miały służyć wyłącznie na zakup sprzętu fotograficznego na potrzeby tej wyprawy. Po powrocie do Polski, gdy zacząłem pracę nad przygotowaniem wystawy, prezentującej dorobek wyprawy, okazało się jednak konieczne wyłożenie na nią części funduszy. Mój partner w irańskiej wyprawie, Dolnośląska Szkoła Wyższa, sfinansował połowę odbitek, drugą połowę pokryłem ze środków zebranych dzięki Wam.
Do tego doszedł wydruk map Zagrosu przed wyjazdem oraz kilka drobiazgów, które prawdopodobnie umknęły mi w tym rozliczeniu. Te ostatnie były na szczęście rzeczywiście drobiazgami.
Można powiedzieć, że kosztorys tej wyprawy opracowałem bardzo dobrze, skoro nieduża część środków została po jej zakończeniu. Listę zabieranego w drogę sprzętu dopasowywałem jednak na bieżąco do zebranej dzięki Wam kwocie. Ta zaś zwiększała się każdego dnia, aż do ostatniej chwili. Gdyby efekt zbiórki był mniejszy, po prostu zrezygnowałbym z jednego lub dwóch z obiektywów, statywu, tabletu itd. Cel minimum ustaliłem na 5000 zł, gdyż byłby on wystarczający na zakup dwóch pierwszych pozycji z powyższej listy – aparatu z dwoma obiektywami.
Przyglądając się efektowi tej zbiórki przyszło mi do głowy, że nie wystarczy, jeśli zakończę cały irański projekt prostymi podziękowaniami. Dlaczego? Otóż poprosiłem Was o pomoc w zakupie sprzętu, którym uwieczniłem efekt mojej wyprawy, jednak po jej zakończeniu aparat i jego wyposażenie zostają u mnie na (mam nadzieję) kolejne lata. Nikt nie podniósł tego argumentu, sam jednak zapytałem się siebie: czy to w porządku, że jeszcze przez długi czas będziesz jeździć po świecie, korzystając z aparatu, który ufundowali Ci inni ludzie? W dodatku będziesz jeszcze nie raz zarabiać na efektach tej pracy, a twoi darczyńcy na niej już nie skorzystają.
Pomyślałem więc, że byłoby fair w stosunku do całej społeczności, gdyby to, co dostałem od Was, zostało podane dalej. I kiedy to rozważałem, znalazłem ten artykuł, umieszczony na amerykańskiej stronie crowdfundingowej Kickstarter – Wasteland 2.
Jego autor, Brian Fargo, zaproponował proste rozwiązanie: aby wspólnota ludzi, która wspiera nawzajem swoje pomysły przez crowdfunding mogła się rozwijać, zyski wypracowane przez te pomysły powinny do niej wracać. Zadeklarował więc, że gdy tylko jego przedsięwzięcie (Brian jest twórcą gry komputerowej Wasteland 2), zacznie przynosić zyski, 5% z nich przekazanych zostanie na kolejne projekty finansowania społecznościowego. Skoro pomoc innych ludzi pomogła nam stworzyć coś, co przynosi zysk, wykorzystajmy część z naszych profitów, pomagając innym w realizacji ich marzeń. Idea genialna w swojej prostocie.
Nie oznacza to rzecz jasna, że dzielimy się pieniędzmi otrzymanymi od naszych darczyńców. Pieniądze, które dostajemy na koniec zbiórki, służą w 100% do realizacji projektu, który obiecaliśmy zrealizować. Dopiero później, kiedy nasze przedsięwzięcie zacznie przynosić zyski (o ile w ogóle będzie!), część z tych profitów przekazujemy dalej. Gdy na wydanej dzięki crowdfundingowi książce, płycie, grze, programowi czy innej inicjatywie wyjdziemy już na zero, a następnie zaczniemy zarabiać pieniądze, część z ich „zwracamy do systemu”, samemu stając się darczyńcą dla innych ludzi.
Brian jako pierwszy zadeklarował, że wprowadzi ten pomysł w czyn, przekazując innym 5% przyszłych zysków ze swojej gry. Stworzył też portal, na którym chętni mogą publicznie zadeklarować, że zrobią to samo. Nazwał go „Kicking It Forward” co luźno można przetłumaczyć jako „Podaj Dalej”. Pomysł ma charakter dobrowolny i honorowy. Nikt nie sprawdza czy ten, kto zadeklarował przystąpienie do akcji, rzeczywiście wywiązuje się z tej obietnicy. Całość jest więc pozbawiona jakiegokolwiek przymusu. Ci, którzy ten pomysł realizują, mogą na stronie Kickstartera oznaczyć swój projekt logotypem akcji. Tym samym dają sygnał, że w przyszłości zamierzają przekazać część swoich zysków kolejnym autorom dobrych pomysłów.
Jego idea mocno do mnie przemówiła, gdyż jestem w gruncie rzeczy w jego sytuacji – po powrocie z Iranu mam sprzęt fotograficzny, który umożliwi mi robienie zdjęć i filmów na kolejnych wyprawach. Będzie więc narzędziem mojej pracy. A skoro narzędzie to dostałem od ludzi, skupionych wokół idei finansowania społecznościowego, czemu nie odwdzięczyć się im, pomagając finansować kolejne projekty?
Pomysł jest tak prosty, jak to tylko możliwe: jeśli zbieracie pieniądze na wydanie książki, płyty lub aplikacji mobilnej i odnosi ona sukces, możecie postanowić, że 5% Waszych przyszłych zysków (może to być także inna kwota) trafi do kolejnych ludzi z dobrymi pomysłami.
Na moim przykładzie: jeżeli zakupiony z Waszych środków sprzęt fotograficzny przyniesie mi kiedyś zysk w postaci honorarium za artykuł, prezentację lub opublikowane zdjęcie, 5% tego zysku przekazuję wybranemu przez siebie projektowi, na którymś z portali crowdfundingowych.
Nie ma oczywiście mowy o kontrolowaniu kogokolwiek. Cały pomysł polega w gruncie rzeczy na tym, że jest honorowy i ktoś biorący w nim udział, rozlicza się tylko przed sobą. Finansowanie społecznościowe samo w sobie jest jednak dobrowolne i ludzie skupieni wokół niego zazwyczaj ufają sobie nawzajem. Przypadki gdy tak nie jest, są na szczęście marginalne.
Brian, na bazie swojego pomysłu, stworzył specjalne logo tej akcji oraz stronę internetową, gdzie rejestrują się wszyscy deklarujący podobne wsparcie. Ja nie mam chyba ambicji pójścia tak daleko. Wystarczy mi, jeśli przynajmniej niektórzy projektodawcy podchwycą ten pomysł i wcielą go w życie. Tymczasem śledzę ciekawe projekty i dorzucam się do tych, które uznaję za wartościowe.
Czy idea „Podaj Dalej!” przypadłaby wam do gustu? Jakie ma mocne i słabe strony? A może można ją jeszcze ulepszyć? Jestem bardzo ciekaw Waszych opinii.
8 odpowiedzi
Tak na szybko, na razie bez uwag i odniesienia się do twojego pytania z końca artykułu, trzymasz poziom. Byle tak dalej.
Całym serduchem za takim pomysłem.
10.000 zł niezły biznes.
Jak to ma się do Twojej definicji wolności w podróżowaniu? do przekraczania pewnych granic? nie uważasz, że prawdziwym wyzwaniem byłaby wyprawa za własną ciężko zarobioną kasę? nie idziesz na łatwiznę?
Uprzedzając zarzuty, że te 10.000 zł mnie gryzie, nie wisi mi to, mogliby Ci dać i 100.000, mi chodzi mi o sens tego, że każdy „podróżnik” musi teraz żebrać o pieniądze w internecie, szukać sponsorów, robić wokół siebie wielkie zamieszanie. Stało się to chyba teraz modne.
PS. Sam czasem gdzieś dalej pojade ale za własne i tylko dla siebie.
Dobre pytanie. Nie, chyba nie kłóci się to z moim poczuciem wolności. Przez minionych 5 lat podróżowałem w większości za własne pieniądze, w tym okrążając Azję przez 24 miesiące bez przerwy. Tamta podróż była w całości finansowana z oszczędności kilku lat pracy. Na finansowanie społecznościowe zdecydowałem się wiedząc, że mogę wyjechać do Iranu, ale uda mi się to bez sprzętu, którym mógłbym zarejestrować dorobek tego przejścia. Bez niego zaś nie byłoby wystawy, artykułów, opowieści. Była to więc nie tyle droga na łatwiznę, co poproszenie innych o pomoc w przywiezieniu z tej podróży materiałów. Mam nadzieję, że wartościowych i to nie tylko dla mnie. W przypadku Iranu finansowanie społecznościowe miało jeszcze jedną, olbrzymia wartość: poznanie mnóstwa zajebistych ludzi, których prawdopodobnie nie miałbym szansy poznać. Czułem, że cała ta przygoda jest wymianą – nie tylko pieniędzy na nagrody, ale wymianą doświadczeń, pomysłów i znajomości. Dzięki projektowi na „Polak Potrafi” o Iranie usłyszało też znacznie więcej osób, niż dowiedziałoby się tylko z mojego bloga.
Pamiętam podróże robione przy minimalnym budżecie. Były wyzwaniem, nauczyły mnie dużo i nadal zamierzam tak podróżować, bo – tak jak wspomniałem na wrocławskim TEDx – tylko podróże, których się boisz, nauczą Cię czegoś nowego. Z tego powodu nie zamierzam korzystać z crowdfundingu przy każdej kolejnej okazji. W tym konkretnym przypadku uznałem to jednak za uzasadnione. I nie, nie czułem, abym żebrało kasę. Może dlatego, że miałem i mam cały czas kontakt z ludźmi, którzy mi wtedy pomogli i wiem, że dałem im coś także od siebie.
Czy crowdfunding staje się modny wśród „podróżników”? Chyba jest to cały czas niszowe. Faktem jest jednak, realizuje się dzięki niemu trochę fajnych pomysłów na wyprawy. Czy to źle? Dopóki obie strony graja fair, dotrzymują umów i zgadzają się na warunki – chyba nie.
Nie mogę się z Tobą Łukasz bardziej zgodzić.
US NR, tu nie chodzi o kasę samą w sobie, ale o budowanie społeczności i dawaniu ludziom kawałka siebie. Popularność też nie jest zła, jeżeli dzięki niej możemy zdziałać coś dobrego. W przypadku wyprawy Łukasza, co najmniej część ludzi zmieniła lub zmieni zdanie na temat Iranu.
Chyba o pomaganie sobie nawzajem chodzi, prawda?
US Nr1 dziwny gosc. Mysle ze takimi pierdołami nie nalezy sie przejmowac. Sa ludzie ktorzy z takich czy innych wzgledów nie moga wyjechac,wiec z miła checią poczytaja jak CI sie tam powiodło. Po za tym nie rozumiem pretensji czlowieka jesli ludzie daja.Jak maja chec to daja. Ech w naszej mentalnosci zawsze komus musi w dupie jakis owsik przeszkadzac:) Mile ze jest info ile uzbierales a co poszlo i pomysl ze sie w przyszlosci odwdzieczysz i to juz jest wystarczajace… Pozdrawiam
Teraz to już prawie każdy podróżnik ubiega się o fundusze crowdfundingowe. Taka moda – skoro można pojeździć za cudze, po co inwestować własne. Potem można napisać książkę, na której się zarabia. To nie osobiście do Łukasza, tylko refleksja nad współczesną filozofią podróżowania – śpię za darmo w Couchsurfingu, jeżdżę za darmo autostopem lub jachtostopem itp., a żywię się tylko będąc w gościach. Modne jest „podróżowanie bez pieniędzy”, czyli niech mnie sfinansują ci, których spotkam po drodze. Poznawanie świata jest bezcenne, więc dlaczego mam za nie płacić.
Bez przesady z tym „prawie każdy”. Powiedziałbym, że skrawek. Sam przeszedłem Iran dziwki własnym funduszom, a dzięki pomocy wspomnianych wyżej osób mogłem tą wędrówkę i te miejsca udokumentować. Co do Twojej drugiej refleksji – ponownie, nie dotyczy ona całości podróżniczego świata, ale rzeczywiście taką tendencję widać. Złośliwie powiedziałbym, że lansuje ją niewielka grupa blogerów/youtuberów, znajdując przy tym grono zwolenników. Dlatego tym staram sie podkreślać potrzebę podróżowania świadomego i wolnego. A za rolę podróżników uważam bycie ambasadorem innych ludzi w swoim kraju i opowiadanie o świecie mądrze i dogłębnie.